poniedziałek, 5 stycznia 2015

                            Rozdział 11
 
       Był ciepły lipcowy poranek, słońce muskało moje bezwładne ciało uśmiechnęłam się z błogim wyrazem twarzy, było tak przyjemnie. Otworzyłam oczy przede mną stała mama w ręku trzymała dwie szklanki wypełnione po brzegi lemoniadą z boku postawiła truskawki oblane czekoladą. Mruknęłam z zadowoleniem, po chwili usłyszałam ciężki tupot mojego taty. Podszedł do mnie pocałował w czoło i odszedł kładąc się obok mamy. Nagle jedno z nich chrząknęło znacząco obróciłam głowę w ich stronę głos zabrała moja rodzicielka.
-Z ojcem chcemy ci coś powiedzieć - powiedziała, po czym wzięła głęboki oddech.- Będziesz mieć rodzeństwo, jestem w ciąży. -mówiąc uważnie mi się przyjrzała, odchyliła głowę w bok i westchnęła. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć z jednej strony cieszyłam się bo jednak fajnie jest mieć brata bądź siostrę ale z drugiej byłam zła wiedziałam, że straciłam miejsce w pierwszym składzie. Postanowiłam jednakże, iż nie będę martwić rodziców i uśmiechnęłam się od ucha do ucha, nagle usłyszałam "pstryk".
-Zdjęcie na pamiątkę, pokażemy twojemu młodszemu bratu jak zareagowałaś na wieść o tym, że przyjdzie na świat! - entuzjastycznie odrzekł ojciec. -Cieszysz się? -zapytał po chwili.
-Tak. -odparłam z rozbawieniem. Usiał obok mnie, przytulił i szepcząc powiedział. - Pamiętaj, że to ty zawsze będziesz dla mnie numerem jeden. Zrozumiano?.
-Oczywiście - szepnęłam.
         Wydawało mi się wówczas, że już zawsze będzie tak jak dzisiaj zawsze będę miała oparcie w rodzicach. Niestety prawdziwa tragedia zdarzyła się po powrocie do domu.
         Leżałam na pufie w ogrodzie, obok mnie słodko mruczała moja kotka Lukrecja, co chwilę przekręcała się z jednego boku na drugi słodki przy tym wzdychając. W reku trzymałam książkę delektowałam się ostatnimi dniami przed rozpoczęciem roku szkolnego. W pewnej chwili rozległ się krzyk i odgłos spadających talerzy. W mgnieniu oka poderwałam się z miejsca, ruszyłam biegiem w stronę kuchni. Z przerażenia otworzyłam usta, w okół było pełno krwi a na samym środku w kałuży leżała mama wyjąc z bólu. chwyciłam telefon i zadzwoniłam po karetkę. Usiadłam obok mamy i przytuliłam się do jej głowy, po dłuższym czasie usłyszałam ciężkie kroki ratowników. Jeden z nich wszedł do kuchni widząc nas, ze strachu aż odskoczył krzycząc do reszty "Tutaj są". Wszyscy podbiegli, dwóch oderwało mnie od mamy, nie dając za wygraną płakałam i szarpałam się we wszystkie strony. Kiedy wynosili mamę wzięła moją dłoń i szepnęła "Przepraszam". Wyrwałam się z rąk ratowników i pobiegłam za nią, wkładali ją na noszach do ambulansu. Pisnęłam i skuliłam się na trawniku przed domem, podszedł do mnie mężczyzna w czerwonym uniformie.
-Z twoją mamą będzie wszystko w porządku, trzeba wierzyć. - mówiąc to złapał się za złoty medalik z podobizną Matki Boskiej. Spojrzałam na niego przez zamydlone oczy, skinęłam głową. W oddali zobaczyłam zbliżający się srebrny mercedes ojca, zostawił auto na środku ulicy i wystrzelił z niego jak z procy, stanął obok karetki. Podszedł do jednego z ratowników, wszedł do środka ambulansu i pojechał z nimi. Wiedziałam, że stan mamy jest krytyczny jednak nie przyjmowałam do siebie myśli, że kiedykolwiek mogłoby jej zabraknąć. Wzięłam głęboki oddech i przytuliłam się do Lukrecji, obserwowałam jak pozostali składali sprzęt i pakowali go do wozu. Podszedł do mnie ten sam mężczyzna co wcześniej i zapytał:
-Znasz numer do swojej babci bądź kogoś bliskiego?
-Mam do cioci. - podałam numer, siedzieliśmy obok siebie na trawniku do czasu aż zjawiła się młodsza siostra mojej mamy, podbiegła do nas i ze łzami w oczach rzekła.
-Co się dzieje z moją siostrą? Czy wszystko będzie w porządku? - mówiąc to podeszła do mnie i mocno przytuliła.
-Stan pani Magdaleny jest krytyczny, lekarze robią co w ich mocy. - powiedział po czym pożegnał się grzecznie i odszedł.
     Hanka (bo tak nazywali młodszą siostrę mojej mamy) wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do domu, pomogła się wykąpać i znaleźć odpowiednią piżamę. Położyła mnie do łóżka i usiadła obok.
-Pamiętaj, że zawsze masz rodzinę. - mówiąc to ucałowała mnie w czoło, wyszła z pokoju zgaszając światło. Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć, słyszałam z dołu szlochy i krzyki, czułam obawę. Nazajutrz ciocia z uśmiechem na twarzy stała w kuchni smażąc naleśniki, przysiadłam na jednym z krzeseł i ziewnęłam rozkosznie. Odwróciła się błyskawicznie i westchnęła.
-Z Magdą już wszystko w porządku, zaraz przyjedzie twój tata. Zostanie z tobą a ja w ten czas odwiedzę naszą gwiazdę. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Minęło trochę czasu kiedy pozwolili mi zobaczyć się z mamą, wchodząc do pokoju gdzie leżała, widziałam jej zapłakaną twarz. Podeszłam do niej i oparłam się o ścianę.
-Mam dla ciebie złą wiadomość, przez mój wypadek straciłam twojego braciszka. - rzekła i zaszlochała. Zerwałam się na równe nogi i przytuliłam do jej piersi głowę..
-Ważne, że mam ciebie mamusiu. -odparłam.
      Po kilku tygodniach wróciła do domu, z biegiem czasu wszyscy zapomnieli o moim niedoszłym rodzeństwie. Życie toczyła się dalej jednak ja dalej marzyłam o dniu kiedy znowu dowiem się o nadchodzącym dziecku, niestety mijały lata i nadal nic. Przestałam wierzyć w jakąkolwiek szansę i zapomniałam, sądziłam że jednak tak będzie najlepiej.
                                                   
                                                                           ***
     Otworzyłam szeroko oczy przede mną stała Justyna, miała czerwoną jak burak twarz. Widząc mnie westchnęła, spojrzałam w stronę telewizora. Był wyłączony. Zwróciłam wzrok na moją towarzyszkę. Uniosła ręce ku górze i przeżegnała się. Pomogła mi wstać i położyła mnie na kanapie, po czym rzekła:
-Wiesz jakiego mi stracha narobiłaś? Wszystko w porządku?
-Nie, nic nie jest w porządku. -odpowiedziałam i rozłożyłam się na sofie.





    Cześć, mam nadzieję że rozdział wam się spodobał. Przepraszam, iż posty nie pojawiły się wcześniej. Proszę was o komentarze, które dają mi motywację ;) !

wtorek, 23 grudnia 2014

                                Rozdział 10
Była godzina dziewiąta dziesięć, rytmicznie obijałam opuszkami palców o rurę w autobusie. Lało jak z cebra, krople deszczu spadały z zawrotną szybkością. Spojrzałam na Justynę, siedziała wyprostowana kierując wzrok w stronę faceta trzymającego trzy hot-dogi i jedzącego czwartego. Miała piękny zarys kości policzkowych i duże niebieskie oczy, włosy mimo, że ścięte na krótko dodawały jej uroku. Nagle autobus zahamował i poleciałam do przodu, upadłam uderzając głową o obręcz. Podeszła do mnie Justyna i z przerażoną miną spytała czy wszystko w porządku, kiwnęłam twierdząco choć moja noga była czerwona i pulsowała. Drzwi pojazdu otworzyły się i ludzie z prędkością światła zaczęli wychodzić, ruszyłam do przodu.
-Galerie otworzą za pięć minut, chodźmy już.- zadecydowała moja towarzyszka.
Poszłyśmy w stronę sklepów, panie otwierały drzwi i z uśmiechem na twarzy zaprosiły nas do środka. Obleciałyśmy z Justyną parę sklepów i nic, trafiłyśmy do sklepu, który był ostatnią nadzieją. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś sensownego, i nagle moim oczom ukazała się czarna rozkloszowana spódniczka. Była piękna, Justynie chyba też się spodobała bo zdjęła ją z manekina i podała mi z uśmiechem na twarzy, odwróciła się i zaczęła szukać odpowiedniej bluzki. Weszłam do przymierzalni zdjęłam dżinsy i nałożyłam spódniczkę. Obróciłam się kilka razy, musiałam przyznać wyglądałam naprawdę ładnie. Do środka weszła Justyna i aż westchnęła.
-Bomba, chyba właśnie tego szukałyśmy. Przymierz jeszcze tę bluzkę i kurtkę. Potem pójdziemy poszukać butów, ja chętnie też kupię sobie nową tunikę najlepiej czarną a może będzie jeszcze jakaś z trupią czachą? Kto wie?. - zaśmiała się i odeszła. Na sam jej widok humor mi się poprawił, miała w sobie coś czego wielu ludzi nie posiadało -optymizm. Wyszłam z przebieralni w szampańskim nastroju, z głośników sączyła się piosenka zespołu Maroon 5 "Sugar". Zaczęłam rytmicznie poruszać biodrami, widzące to starsze panie uśmiechnęły się. Sprzedawczynie spojrzały na mnie z pobłażliwością w oczach. Położyłam ciuchy na blat stołu, kobieta stojąca za kasą powoli nabijała na czytnik kupione przeze mnie rzeczy. Wyszłam ze sklepu i stanęłam przed Justyną, która czekała na mnie przed sklepem obuwniczym. Buty wybrałyśmy szybko kątem oka zauważyłam, że moja koleżanka stoi przy dziale z martensami i uważnie ogląda krwisto-czerwony but. Podeszłam do niej.
-Podobają ci się? - zapytałam
-Tak, ale patrząc na cenę mam ochotę zwymiotować.- powiedziała. Spojrzałam na metkę, osiemset złotych.
-Dostaniesz takie ode mnie na święta!- krzyknęłam rozradowana. Justyna zaśmiała się i ruszyła przed siebie. Dogoniłam ją i złapałam za ramię.
-Co jest?
-Musimy się pośpieszyć, został na jeszcze fryzjer.
-Jaki fryzjer? - o czym ona mówiła?
-Przydałoby się podciąć końcówki. -ostentacyjnie spojrzałam na moje długie włosy sięgające do bioder. Wzięłam do rąk kosmyk u dołu i uważnie oglądałam, fakt włosy były lekko rozdwojone.
Udałyśmy się do salony fryzjerskiego na ulicy krochmalnej 7. Wchodząc do środka uderzył mnie zapach szamponów i odżywek. Po pięciu minutach byłam cała zlana potem, panował tu straszny zaduch. Podeszła do nas jedna z fryzjerek.
-Dzień dobry w czym mogę pomóc? - zapytała.
-Czy są panie w stanie zrobić coś z tymi włosami? -odrzekła Justyna. Kobieta zaśmiała się i pokiwała twierdząco głową. Kazały mi usiąść wygodnie i oprzeć. Chwyciła do ręki nożyczki i szybko zaczęła pozbywać się niepotrzebnych pukli włosów. Po wymodelowaniu przyszła pora na prostowanie, fryzjerka powoli i dokładnie prostowała każde pasmo włosów. Siedząc myślałam o tym, czy naprawdę spodobałam się Michałowi. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy garstka ludzi ze złośliwym uśmiechem na twarzy wytykając mnie palcami i drwiąc. Po chwili dziewczyna zdjęła ze mnie fartuch i uśmiechnęła się pogodnie. Spojrzałam w lustro, wyglądałam całkiem nieźle. Włosy sięgały mi do łokci, były bardziej odżywione i błyszczące. Podziękowałam i wyszłam.
-Wracamy do motelu?- zapytała Justyna.
-Tak- odpowiedziałam. Złapałyśmy taksówkę, która zawiozła nas pod sam budynek. Weszłyśmy do pomieszczenia, moja towarzyszka poszła odebrać klucz a ja stanęłam wpatrując się w telewizor. Na ekranie pojawił się pasek informacyjny "Szesnastoletnia dziewczyna zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, jeżeli ktoś ją widział prosimy o pilny kontakt" po chwili pokazali fotografie na której było widać stojącą dziewczynę nieopodal działki z długimi blond włosami i szerokim uśmiechem. Znałam to miejsce. O mój boże. To byłam ja.
                                                       Rozdział 9
--J-justyna? - zachrypiałam.
-To jedna z tych scen kiedy klękasz przede mną i mówisz jaka jestem boska?- zaśmiała się i cmoknęła.
-Bardzo śmieszne! Czyli jednak się zdecydowałaś?
-Jak widać, nie pytaj o nic więcej. Po prostu tu jestem, dla ciebie.- odpowiedziała z uśmiechem.
Weszłyśmy do przedziału, położyłam się i zaśmiałam.
-Co tobie? - wtrąciła Justyna.
-Cieszę się, że mam ciebie. Jesteś jedyną osobą, którą kiedykolwiek o mnie zawalczyła.
-Daj spokój młoda, zasługujesz na to.
Leżąc na łóżku myślałam tylko o tym, że nie wszystko stracone, że zaczynam nową przygodę w moim życiu. Niebezpieczną ale jakże podniecającą, czułam obawę, jeśli nie dam rady? Będę musiała walczyć czy tego chcę czy nie... dla dobra rodziny. Podniosłam się z miejsca z zamiarem wyciągnięcia telefonu, chciałam porozmawiać z mamą. Szybko jednak się otrząsnęłam, przecież kartę wyrzuciłam a numeru nie pamiętam.
-Ile będę się musiała z tobą męczyć w jednym przedziale? - zagaiła Justyna.
-Około czterech godzin - powiedziałam i wydęłam usta w skośny łuk jak głupie spikerki w telewizji.
-Czeka nas długa podróż...- westchnęła.
-Damy radę! - krzyknęłam!
Rzuciłam się na łóżko i z błogim uśmiechem zasnęłam.

***
-Za dziesięć minut będziemy w Warszawie, proszę wszystkich o zabranie swojego bagażu. - ze snu zbudził mnie donośny głos konduktora. Spojrzałam na zegarek za piętnaście szósta, Justyna precyzyjnie ścieliła łóżko, wstałam i zaczęłam ścielić swoje.
-Jak się spało? - zapytała.
-Nawet, nawet ale szału nie ma, a u ciebie?
-Strasznie, ledwo rękoma mogę poruszać.
Uśmiechnęłam się z wyrazem współczucia.
-Weźmy bagaże i zacznijmy już powoli się stąd ulatniać. - szepnęła Justyna.
-W porządku.
Wyszłyśmy z pociągu w kiepskim nastroju. Ja- czułam obawę przed spotkaniem z tajemniczym mężczyzną, który czekał na mnie w Paryżu. Justyna- była głodna i wszystko ją bolało.
-Może pójdziemy najpierw coś zjeść? Zaraz mi język do dupy ucieknie. -stęknęła.
-Jasne, a znasz jakieś miejsce?
-Nie, a ty?
-Ja też nie.
-To jesteśmy w kropce, zostaje nam McDonald.
-Jestem za! - krzyknęłam.- Ale co zrobimy z bagażami?
-Znam przytulny motel w samym sercu Warszawy, nie drogi i przyjemny. Może tam?
-Może być.
Ruszyłyśmy w stronę wielkiego znaku znanemu na całym świecie -duża żółta litera "m". Wchodząc do środka, poczułam ostry zapach smażonych frytek i tłustych burgerów.
-Pójdę zamówić, a ty popilnuj rzeczy.- rozkazała Justyna. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.
Usiadłam w fotelu, rozglądałam się dookoła. Czy naprawdę wszyscy chcą mnie unicestwić? Co ja zrobię kiedy przyjdzie co do czego, słodki Jezu to będzie trudniejsze niż myślałam.Odłożyłam kurtki na bok, w mgnieniu oka pojawiła się obok mnie Justyna z tacą pełną "małych grzeszków".
-Jazda na maska! -zaśmiała się.
-Bardzo śmieszne.- stęknęłam. Jadłyśmy w ciszy, po zakończonym posiłku wstałam z zamiarem wyrzucenia śmieci, w jednej ręce trzymałam kurtkę w drugiej natomiast tacę. Z wysiłkiem próbowałam wyrzucić jej zawartość, na marne. W pewnym momencie ktoś przytrzymał otwór i spokojnie mogłam wepchnąć papierki do kosza. Odwróciłam się, moim oczom ukazał się chłopak. Wysoki brązowooki z pięknym uśmiechem.
-Ekheem.. mmm... Dziękuję. -chciałam zachować powagę, na próżno.
-Nie ma za co -odpowiedział. - Jestem Michał - uśmiechając się zadziornie podał mi rękę.
-W-weronika - umrę ze wstydu zaraz...
-Co tu robisz Weroniko? -mówiąc to przeczesał dłonią czarne jak smoła włosy.
-Zatrzymałam się na dwa dni, w środę wylatuję- odrzekłam ze stoickim spokojem
-Jeśli można wiedzieć, gdzie? - zapytał, nogi się pode mną ugięły, jak on był przystojny!
-Do Paryża, -odparłam.
-Mieszkasz tam?
-Jadę do babci, w odwiedziny.- nie mogłam mu powiedzieć z jakim zamiarem, chociaż dawał wrażenie uczciwego.
-Jeśli zostajesz na dwa dni, to jutro co robisz? -zagaił.
-Raczej nie mam planów. - uśmiechnęłam się.
-To może spotkamy się jutro?
-Brzmi nieźle.
-O dwudziestej przed pałacem kultury?
-Jasne.
-Do zobaczenia Weroniko!
-Na razie Michale.
Usiadłam na krześle, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Naprawdę mnie zaprosił? Widzę te nagłówki : "Przystojniak z Warszawy zaprasza kalekę na randkę, po czym rzuca się z mostu , aby zapomnieć o nieudanym spotkaniu z jakże wylewną kuternogą". Nie zdążyłam się głębiej zastanowić, jak z podziemi wyłoniła się Justyna.
-Co to był za chłopak? Co? O czym rozmawialiście? Jakiś fajny, czy ostatni kretyn? - wystrzeliwała z siebie pytania jak z karabinu maszynowego.
-Michał, zaprosił mnie na "randkę".
-Szczęściara, tacy faceci nie zdarzają się często. Będziemy musiały cię w coś ubrać, jak ty wyglądasz.- mówiąc to przeszyła mnie wzrokiem. Miałam na sobie legginsy, podkoszulkę i sweter lekko ubrudzony. -Podczas gdy ty flirtowałaś ze swoim kochasiem ja zdążyłam obdzwonić parę moteli. Mamy jeden położony jakieś sto metrów od dworca, jak już odłożymy rzeczy to pójdziemy na zakupy bo przecież tak nie pójdziesz.
-Nie sądzę, żeby to było potrzebne. - uśmiechnęłam się skromnie.
-Daj już spokój. - skarciła mnie.
Wychodząc trafiłyśmy na taksówkę, która zawiozła nas pod sam motel. Zapłaciłyśmy i weszłyśmy do środka. Motel był przytulny, poobijany deskami i tapetą prezentował się uroczo. Justyna ruszyła w kierunku recepcji kiedy ja podawałam bagaże starszemu mężczyźnie. Udałam się w kierunku pokoju z numerem 7, otwierając drzwi poczułam ostry zapach wody kolońskiej i cynamonu. Dziwne.
Po krótkim czasie weszła Justyna i w popłochu zaczęła wyciągać ubrania z mojej walizki.
-Masz ubierzesz na razie to, resztę kupimy w sklepie.- podała mi dżinsy i biały sweterek. Jak małe dziecko, któremu kazano iść się umyć, weszłam do łazienki zdejmując z siebie poprzednie ciuchy i zakładając następne. Podeszłam do toaletki i z kosmetyczki wciągnęłam tusz oraz błyszczyk. Uczesałam włosy w koński ogon i wyszłam. Justyna odwróciła się nerwowo z otwartą buzią.
-Wyglądasz nieziemsko! - krzyknęła.
-Dziękuję.
-Dobra bierz torebkę i chodź, za pięć minut mamy autobus. - Szybko wzięłam swoje klamoty i pognałam za Justyną zamykając wcześniej drzwi. Przez to całe zamieszanie z Michałem zapomniałam już nawet dlaczego tutaj jestem...
                                            Rozdział 8
   Rozmytym wzrokiem wpatrywałam się w sufit. Oczami błądziłam po całym pokoju, myśląc tylko o jednym ''Kiedy ta wstrętna baba pójdzie spać?''. Wodząc palcem po skroni, nuciłam starą jak świat kołysankę, którą mama śpiewała mi na dobranoc.
''Więc mocno ściskaj pięści
  Jak gdybyś chciała na krótko
  Zatrzymać małe serce
  Co jest jak chwiejna łódka.''
    Śpiewając ją znów poczułam się pięcioletnią dziewczynką dla której świat jest pełen zagadek i strasznych potworów. Nagle umilkł telewizor, światła zgasły a starsza Pani szybkim krokiem powędrowała w stronę swojej sypialni, trzasnęły drzwi. Jeszcze przez chwilę słyszałam jej kroki, lecz po chwili umilkły. Postanowiłam policzyć do stu.
Raz, dwa, trzy...
Trzask!
   Poderwałam się w trybie natychmiastowym, obróciłam na wszystkie strony. Oddychałam płytko i czułam, że moja głowa zaraz eksploduje. Co to było? Wstałam i podeszłam do wnęki w podłodze, którą przed chwilą zepsułam. Wyjęłam z niej plik banknotów i odłożyłam na bok, chwyciłam list i zaczęłam czytać.
                '' Droga Weroniko!
     Jeżeli czytasz ten list, to pewnie znajdujesz się w swojej sypialni ze skrawkiem papieru w dłoni i plikiem banknotów. Chcę, abyś wyruszyła w podróż, otóż ja i twój ojciec uczestniczyliśmy w organizacji zwanej OKP, gdy twój tato wyrzekł się władzy podarował ją tobie. Jesteś na celowniku kochana, piszę ten list w pośpiechu. Mam niewiele czasu, zaraz mnie znajdą i zamkną. Wyrusz w podróż dookoła świata zaczynając od Paryża, tam znajdziesz człowieka o imieniu Paolo Crretorio's on udzieli Ci wielu wskazówek dotyczących odnalezienia mnie. Oni cię dopadną, uważaj na siebie.
                                                                                                                      Babcia ''
   Potrzebowałam chwili, aby mój mózg zaczął normalnie funkcjonować. Przed oczami zaświtały mi białe plamki, co to miało znaczyć? Jaka organizacja i kim ja właściwie jestem? Miałam setki pytań do babci i pretensje, że dowiedziałam się dopiero teraz. Co ja mam teraz zrobić? Kto mi pomoże? W głowie zaświeciła mi żółta lampka, Justyna! Sięgnęłam po telefon i z prędkością światła wybrałam numer. Odebrała po sześciu sygnałach.
-Czego? -powiedziała zaspanym głosem.
-Cześć to ja Weronika, pamiętasz mnie?
-Weronika? Ah tak, co cię do cholery jasnej skłoniło, aby wydzwaniać do mnie o pierwszej w nocy?!
-Posłuchaj mnie, mam kłopoty i to poważne. To nie jest rozmowa na telefon, musimy się spotkać.
-Teraz?!
-Tak teraz, za pół godziny na rynku.
-Nienawidzę Cię!- zaśmiała się i zakończyła rozmowę.
      Chwilę później, stałam przed domem starszej pani, z walizką w dłoni., podjechała taksówka.
-Dobry wieczór, poproszę na rynek.
-Oczywiście.
       Zdziwiło mnie to, że mężczyzna w podeszłym wieku nie zadawał żadnych pytań. Siedziałam w milczeniu. Dojechałam na rynek, czekałam pięć, dziesięć, piętnaście minut. Miałam ochotę kopnąć walizkę i uciec, gdzie jest Justyna? Po chwili dostrzegłam znajomą czarną spódnicę w oddali i papierosa w ręku, to była ona. Podeszła do mnie spokojnym krokiem, zgasiła papierosa i usiadła na ławce.
-Słuchaj mam problem, odwiedziłam moją babcię niestety ale zamiast niej w jej domu mieszkała inna starsza kobieta. Mówiła, że babcia opuściła ją jakiś czas temu dla mojego dobra i bezpieczeństwa. Mam wskazówki jak mogę ją znaleźć, proszę cię pomóż mi! - zaczęłam.
- Skarbie, nawet jeślibym chciała ci pomóc to jest to niewykonalne, szkoła, zajęcia, nie mogłabym tego wszystkiego od tak rzucić. Rozumiesz? - powiedziała. Pokiwałam i spuściłam głowę.
-Tak wszystko jasne, jeżeli zmieniłabyś zdanie za godzinę mam pociąg do Warszawy. Cześć.
-Cześć kruszynko! - krzyknęła Justyna.
      Odchodząc myślałam, ze się rozpłaczę. Jedyna osoba jaka kiedykolwiek polubiła mnie taką jaka jestem, dała mi kosza. Co ja teraz zrobię? Piętnastolatka sama w stolicy, nie brzmi dobrze. Ruszyłam w stronę dworca, usiadłam na ławeczce pod kioskiem i czekałam. Z kieszeni wyciągnęłam telefon,chciałam zadzwonić do mamy po chwili jednak zrezygnowałam, aczkolwiek wyrzuciłam kartę. Kiedy dochodziła godzina druga wzięłam rzeczy i weszłam do środka, kupiłam bilet i czekałam na pociąg. W oddali widać było świecącą lampkę, wstałam wzięłam walizkę i podeszłam bliżej. Gdy pojazd dojechał wsiadłam do środka i zajęłam miejsce przy oknie. Po jakimś czasie zaczęli sprawdzać bilety, podałam im swój na co odpowiedzieli z uśmiechem. Pociąg ruszył, wyszłam z przedziału, otworzyłam okno aby zaczerpnąć powietrza. Obok mnie stała kobieta paląca papierosa, chociaż przed nią widniała tabliczka zakazu palenia, odwróciłam się w jej stronę, żeby zwrócić jej uwagę. Jednakże postanowiłam tego nie robić, z wiadomego powodu. To była Justyna.
             
                                   Rozdział 7
  Siedziałam na fotelu obitym skórą w kolorze musztardy. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki i smażonych ziemniaków,na tę myśl zaburczało mi w żołądku. Rozglądnęłam się po pokoju, w koncie stała wyższa ode mnie agawa,obok niej znajdowała się duża żółta żyrafa z wyłupiastymi oczkami. Ściana naprzeciwko była zapełniona fotografiami. Zdjęcia z urodzin babci, mój roczek, wizyta u ortodonty jak również stawianie przeze mnie pierwszych kroków. Poczułam jak ktoś zakłada mi rękę na ramię, ostentacyjnie odwróciłam się w stronę babci.
-Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam- powiedziała.
-Kocham cię babciu.-wychlipałam
-Ja ciebie też skarbie.
-Mogłabym się u ciebie zatrzymać?
-Ależ oczywiście, czy coś się stało?
-Nie nic, chciałam cię w końcu zobaczyć. -wymyśliłam na poczekaniu.
  Babcia w odpowiedzi pokiwała głową i wzięła mnie w swe objęcia.
-Twój pokój stoi tam gdzie stał. Pozmieniałam parę rzeczy mam nadzieje, że ci się spodoba.
-Naprawdę? Jesteś kochana! -krzyknęłam.
  Nie odwracając się pobiegłam w stronę drzwi sypialnych, kiedy je otworzyłam zaniemówiłam. Moim oczom ukazał się pokój prawdziwej nastolatki a nie dziesięcioletniej dziewczynki z zaburzeniami psychicznymi. Ściany koloru beżowego, na jednej widniała tapeta w pasy.Ciemne meble oraz turkusowy dywan świetnie komponowały się ze sobą. W koncie stał stoliczek i krzesło a nad nimi wisiał plazmowy telewizor. Położyłam torbę na dużym szarym łóżku. Pomieszczenie było fantastyczne, babcia musiała się rzeczywiście napracować przy remoncie. Położyłam się i zamknęłam oczy, nie mogłam przestać się uśmiechać. Wreszcie jestem w miejscu gdzie mogę odetchnąć, spełnienie moich najskrytszych marzeń. Z czerwonej torby wyjęłam laptopa, odpaliłam i weszłam na socjetę. Obejrzałam uważnie swój profil. Zdjęcie profilowe całkowicie zamazane, pięcioro znajomych w których skład wchodziła moja matka chrzestna i ojciec, reszta składała się z dwóch dziewczyn i jednego chłopaka poznanego na dniu ,,Kto czyta nie błądzi,, ,nawet go dobrze nie poznałam.Wyłączyłam maszynę i wzięłam w dłonie kosmetyczkę, ruszyłam w stronę toalety. Porządnie umyłam ciało. Nałożyłam na siebie świeże ciuchy i upięłam włosy w niedbałą kitkę.
-Kochanie obiad na stole!-zawołała babcia.
-Już schodzę!
 Zdziwił mnie fakt iż nie zostałam przemaglowana przez ową babcię,co ja tutaj robię i czego chcę. Jednak zrobiło mi się miło kiedy przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Schodząc potknęłam się o krawędź schodów, upadłam z hukiem na podłogę. Zawyłam z bólu.
-Co się dzieje? Weronika?! -wołała babcia.
 Przed oczami zatańczyły mi białe plamki, krew odpłynęła z twarzy. Po chwili podniosłam się i usiadłam na stopniu. W oddali ledwo dostrzegłam starszą kobietę bladą jak kreda.
-Spokojnie, to tylko wypadek.-oznajmiłam
Babcia spojrzała na mnie z wyraźną ulgą i pokiwała porozumiewawczo głową. Zeszłam na dół i usiadłam przy zastawionym stole. Babcia zajęła miejsce na wprost mnie.
 Obiad minął w przyjemnej atmosferze, postanowiłyśmy usiąść w ogrodzie i porozmawiać.
Leżałyśmy na kocu i rozmawiałyśmy, czas upłynął nam bardzo szybko.


 Z góry chciałam was przeprosić za to, iż aczkolwiek nic nie dodawałam. Nie denerwujcie się jeżeli spóźnię się z rozdziałem mam nadzieje ów ten wam przypadł do gustu. Mój ask.


                                                                                                       Marta

niedziela, 11 maja 2014

                                                         Powrót!
   Cześć wszystkim, chyba długo mnie tu nie było... Ostani rozdział dodałam w lutym, cóż minęły cztery miesiące. Na wstępie chcę przeprosić, zaniedbałam was oraz bloga. Nie będę sie tłumaczyć głupimi wymówkami typu : "Komputer mi się zepsuł", bo wcale tak nie było. Miałam problemy, poważne, musiałam trochę odetchnąć od wszystkiego co mnie otaczało. Mam postanowienie, otóż ożywię tego bloga i sprawię, że będzie tęnić życiem. Zamierzam skończyć mą opowieść i z uśmiechem na twarzy powiedzieć "Dobra robota Marto!". Tak więc możecie się przygotować na wielkie show, ze mną w roli głównej. Poczekajcie do weekendu a się niezawiedziecie.

                                                                                                               Całusy!

sobota, 18 stycznia 2014

                         Rozdział 6

  Obudziło mnie głośne walenie w drzwi przedziału.
-Ciszej! – wrzasnęłam.
-Otwierać!  – krzyknęła obca mi osoba.
Ociągając się wstałam z łóżka pociągowego. Podeszłam do drzwiczek i odsłoniłam firankę. Do środka weszła dziewczyna, na pierwszy rzut oka wydawała się straszna. Miała duże niebieskie oczy, włosy ścięte na jeża i ostry zarys kości policzkowych. Ubrana była w długą czarną sukienkę i czerwone martensy. Wyglądała dziwacznie, ale miała w sobie ,,to coś,, , zaintrygowała mnie.
-Przepraszam, pewnie Cię obudziłam. Jestem Justyna. – przyjaźnie się uśmiechając podała mi rękę.
-Powinnam Ci raczej podziękować, gdyby nie ty to zaspałabym i ominęła stację. Weronika. Miło mi. – odwzajemniłam uścisk. –Wiesz, może ja lepiej pościele to łóżko? –zapytałam
-Pomogę ci. – odpowiedziała.
Szybko złożyłyśmy posłanie i usiadłyśmy naprzeciwko siebie.
-Gdzie się zatrzymujesz?
-We Wrocławiu, jadę w odwiedziny do babci. A ty?
-Również – prychnęła z pogardą na wspomnienie o tym wielkim mieście. –Skąd jesteś?
-Z Kołobrzegu. –odpowiedziałam.
Justyna próbowała nie patrzeć się na moją nogę, korciło ją aby zapytać się mnie ,,Dlaczego?,,
-W sumie to ja się niejasno przedstawiłam. Mam szesnaście lat, uczęszczam do pierwszej klasy liceum. Jak już wiesz pochodzę z Wrocławia. Teraz twoja kolej- mrugnęła do mnie.
-Mam piętnaście lat, w tym roku piszę testy gimnazjalne, lubię jabłecznik i owczarki niemieckie. Mam bzika na punkcie porządku.
 Justyna zaczęła się śmiać.
-No to jesteś przeciwieństwem mnie. Ja kocham sernik , psy rasy chow- chow i jestem straszną bałaganiarą.
Śmiałyśmy się do rozpuku.
-Na ile dni zostajesz u babci? – zapytała znienacka.
-Najlepiej na zawsze.
-Spina z rodzicami? Skąd ja to znam- powiedziała.
-Wiele bym dała aby była to tylko lekka kłótnia jak u każdej dorastającej nastolatki. –westchnęłam
-Och. Widzę, że grubo się z nimi poprztykałaś.
 I na tym się skończyło. Spodobało mi się to, że Justyna nie pytała: ,,Dlaczego?,, , ,,Co się stało?,, , ,,Ale jak?,, , Wiedziała, że nie jest to dla mnie przyjemny temat do rozmów i odpuściła.
-Masz jakieś zainteresowania?
Zaskoczyło mnie  to pytanie, jakie ja mogłam mieć zainteresowania? Przez trzy lata zastanawiałam się tylko nad tym czy wzięłam rano leki. Tak naprawdę niczym się nie zajmowałam.
-Lubię.. kaczki- palnęłam.
-Naprawdę? To dość nietypowe hobby. –powiedziała i uniosła lewą brew.
-Tak, wiem. A ty? – zapytałam bo chciałam jak najszybciej uciec od tematu.
-Malarstwem, fotografią.. ogólnie to sztuką.
-Chodzisz we Wrocławiu na jakieś zajęcia tak?
-Właściwie to uczęszczam do liceum plastycznego.
-Zawsze zazdrościłam osobą, które świetnie rysowały.
-Mam ze sobą swoje prace. Chcesz rzucić okiem?
-No pewnie!- zapiszczałam.
 Wyjęła z czarnej torby brązową teczkę. Wręczyła mi ją.
-Proszę.
 Otworzyłam. Oczom ukazały mi się trzy prace. Jedna namalowana farbami przedstawiała fortepian na środku pustyni. Druga, wazon z którego wychodził zielono-złote węże. Trzecia ukazywała zachód słońca w Australii. Ta ostatnia spodobała mi się najbardziej.
-Są piękne. – powiedziałam prawdę, były przecudowne.
-Dziękuję. Miło mi.
  Nim zdążyłam dodać, że ma wielki talent, głos maszynisty poleciał z głośników.
-Za piętnaście minut, zatrzymamy się we Wrocławiu. Proszę zbierać się do wyjścia.
-Weronika!
-Słucham?- odpowiedziałam i powoli zaczęłam pakować swoje rzeczy.
-Dałabyś mi swój numer telefonu? Pomyślałam sobie, że jeżeli tu zostajesz to mogłybyśmy się spotkać.
-Oczywiście.- uśmiechnęłam się. To był pierwszy raz od trzech lat kiedy ktoś poprosił mnie o  numer. Wręcz skakałam ze szczęścia.
Wymieniłyśmy się adresami i pognałyśmy na peron. Wyszłyśmy z dworca i stanęłyśmy pod kioskiem.
-To do zobaczenia. – powiedziała Justyna.
-Do zobaczenia. Mam nadzieje, że już wkrótce się zobaczymy.
-Z pewnością. –mówiąc to podeszła do mnie i objęła.- Ja już lecę. Na razie.
-Na razie- pomachałam jej na pożegnanie.
  Wykonałam obrót wokół własnej osi. Ujrzałam postój taksówek, ruszyłam w ich stronę. Wsiadłam do pierwszej lepszej. Przywitał mnie łysy Pan z haczykowatym nosem.
-Na Główną 8. Krzyków. – powiedziałam. Taksówkarz kiwnął głową.
  Spojrzałam na zegarek w telefonie. To był błąd, zobaczyłam na ekranie długi ciąg nieodebranych połączeń od mamy i … dziwnie ale również od taty. Na wszelki wypadek wyjęłam kartę i wyrzuciłam przez okno.
-Jesteśmy na miejscu.
-Ile płacę?
-Dwadzieścia sześć złoty.
-Proszę. Dowidzenia.
 Stanęłam przed domem babci. Nie mogłam uwierzyć ile rzeczy się pozmieniało. Zobaczyłam, że za domem wystaje ogródek a w nim oczko wodne i hamak. Pisnęłam z radości, uwielbiałam po południu poleżeć na hamaku i poczytać książkę. Poczułam zapach słynnej ,,kaczki,, mojej babci. Była w domu. Rzuciłam torbę na ramię i podeszłam do drzwi, zapukałam pięć razy. Usłyszałam kroki, w progu stanęła starsza kobieta, miała na sobie czerwoną sukienkę i uśmiechała się przyjaźnie.
-B-b-babciu? – oniemiałam.


O to kolejny rozdział. Jak mówiłam będę się one pojawiały w soboty wieczorami. Mam nadzieje, że wam się spodobał. Macie tutaj mojego aska:klik


                                                                                                                Marta