Rozdział 11
Był ciepły lipcowy poranek, słońce muskało moje bezwładne ciało uśmiechnęłam się z błogim wyrazem twarzy, było tak przyjemnie. Otworzyłam oczy przede mną stała mama w ręku trzymała dwie szklanki wypełnione po brzegi lemoniadą z boku postawiła truskawki oblane czekoladą. Mruknęłam z zadowoleniem, po chwili usłyszałam ciężki tupot mojego taty. Podszedł do mnie pocałował w czoło i odszedł kładąc się obok mamy. Nagle jedno z nich chrząknęło znacząco obróciłam głowę w ich stronę głos zabrała moja rodzicielka.
-Z ojcem chcemy ci coś powiedzieć - powiedziała, po czym wzięła głęboki oddech.- Będziesz mieć rodzeństwo, jestem w ciąży. -mówiąc uważnie mi się przyjrzała, odchyliła głowę w bok i westchnęła. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć z jednej strony cieszyłam się bo jednak fajnie jest mieć brata bądź siostrę ale z drugiej byłam zła wiedziałam, że straciłam miejsce w pierwszym składzie. Postanowiłam jednakże, iż nie będę martwić rodziców i uśmiechnęłam się od ucha do ucha, nagle usłyszałam "pstryk".
-Zdjęcie na pamiątkę, pokażemy twojemu młodszemu bratu jak zareagowałaś na wieść o tym, że przyjdzie na świat! - entuzjastycznie odrzekł ojciec. -Cieszysz się? -zapytał po chwili.
-Tak. -odparłam z rozbawieniem. Usiał obok mnie, przytulił i szepcząc powiedział. - Pamiętaj, że to ty zawsze będziesz dla mnie numerem jeden. Zrozumiano?.
-Oczywiście - szepnęłam.
Wydawało mi się wówczas, że już zawsze będzie tak jak dzisiaj zawsze będę miała oparcie w rodzicach. Niestety prawdziwa tragedia zdarzyła się po powrocie do domu.
Leżałam na pufie w ogrodzie, obok mnie słodko mruczała moja kotka Lukrecja, co chwilę przekręcała się z jednego boku na drugi słodki przy tym wzdychając. W reku trzymałam książkę delektowałam się ostatnimi dniami przed rozpoczęciem roku szkolnego. W pewnej chwili rozległ się krzyk i odgłos spadających talerzy. W mgnieniu oka poderwałam się z miejsca, ruszyłam biegiem w stronę kuchni. Z przerażenia otworzyłam usta, w okół było pełno krwi a na samym środku w kałuży leżała mama wyjąc z bólu. chwyciłam telefon i zadzwoniłam po karetkę. Usiadłam obok mamy i przytuliłam się do jej głowy, po dłuższym czasie usłyszałam ciężkie kroki ratowników. Jeden z nich wszedł do kuchni widząc nas, ze strachu aż odskoczył krzycząc do reszty "Tutaj są". Wszyscy podbiegli, dwóch oderwało mnie od mamy, nie dając za wygraną płakałam i szarpałam się we wszystkie strony. Kiedy wynosili mamę wzięła moją dłoń i szepnęła "Przepraszam". Wyrwałam się z rąk ratowników i pobiegłam za nią, wkładali ją na noszach do ambulansu. Pisnęłam i skuliłam się na trawniku przed domem, podszedł do mnie mężczyzna w czerwonym uniformie.
-Z twoją mamą będzie wszystko w porządku, trzeba wierzyć. - mówiąc to złapał się za złoty medalik z podobizną Matki Boskiej. Spojrzałam na niego przez zamydlone oczy, skinęłam głową. W oddali zobaczyłam zbliżający się srebrny mercedes ojca, zostawił auto na środku ulicy i wystrzelił z niego jak z procy, stanął obok karetki. Podszedł do jednego z ratowników, wszedł do środka ambulansu i pojechał z nimi. Wiedziałam, że stan mamy jest krytyczny jednak nie przyjmowałam do siebie myśli, że kiedykolwiek mogłoby jej zabraknąć. Wzięłam głęboki oddech i przytuliłam się do Lukrecji, obserwowałam jak pozostali składali sprzęt i pakowali go do wozu. Podszedł do mnie ten sam mężczyzna co wcześniej i zapytał:
-Znasz numer do swojej babci bądź kogoś bliskiego?
-Mam do cioci. - podałam numer, siedzieliśmy obok siebie na trawniku do czasu aż zjawiła się młodsza siostra mojej mamy, podbiegła do nas i ze łzami w oczach rzekła.
-Co się dzieje z moją siostrą? Czy wszystko będzie w porządku? - mówiąc to podeszła do mnie i mocno przytuliła.
-Stan pani Magdaleny jest krytyczny, lekarze robią co w ich mocy. - powiedział po czym pożegnał się grzecznie i odszedł.
Hanka (bo tak nazywali młodszą siostrę mojej mamy) wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do domu, pomogła się wykąpać i znaleźć odpowiednią piżamę. Położyła mnie do łóżka i usiadła obok.
-Pamiętaj, że zawsze masz rodzinę. - mówiąc to ucałowała mnie w czoło, wyszła z pokoju zgaszając światło. Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć, słyszałam z dołu szlochy i krzyki, czułam obawę. Nazajutrz ciocia z uśmiechem na twarzy stała w kuchni smażąc naleśniki, przysiadłam na jednym z krzeseł i ziewnęłam rozkosznie. Odwróciła się błyskawicznie i westchnęła.
-Z Magdą już wszystko w porządku, zaraz przyjedzie twój tata. Zostanie z tobą a ja w ten czas odwiedzę naszą gwiazdę. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Minęło trochę czasu kiedy pozwolili mi zobaczyć się z mamą, wchodząc do pokoju gdzie leżała, widziałam jej zapłakaną twarz. Podeszłam do niej i oparłam się o ścianę.
-Mam dla ciebie złą wiadomość, przez mój wypadek straciłam twojego braciszka. - rzekła i zaszlochała. Zerwałam się na równe nogi i przytuliłam do jej piersi głowę..
-Ważne, że mam ciebie mamusiu. -odparłam.
Po kilku tygodniach wróciła do domu, z biegiem czasu wszyscy zapomnieli o moim niedoszłym rodzeństwie. Życie toczyła się dalej jednak ja dalej marzyłam o dniu kiedy znowu dowiem się o nadchodzącym dziecku, niestety mijały lata i nadal nic. Przestałam wierzyć w jakąkolwiek szansę i zapomniałam, sądziłam że jednak tak będzie najlepiej.
***
Otworzyłam szeroko oczy przede mną stała Justyna, miała czerwoną jak burak twarz. Widząc mnie westchnęła, spojrzałam w stronę telewizora. Był wyłączony. Zwróciłam wzrok na moją towarzyszkę. Uniosła ręce ku górze i przeżegnała się. Pomogła mi wstać i położyła mnie na kanapie, po czym rzekła:
-Wiesz jakiego mi stracha narobiłaś? Wszystko w porządku?
-Nie, nic nie jest w porządku. -odpowiedziałam i rozłożyłam się na sofie.
Cześć, mam nadzieję że rozdział wam się spodobał. Przepraszam, iż posty nie pojawiły się wcześniej. Proszę was o komentarze, które dają mi motywację ;) !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz