sobota, 18 stycznia 2014

                         Rozdział 6

  Obudziło mnie głośne walenie w drzwi przedziału.
-Ciszej! – wrzasnęłam.
-Otwierać!  – krzyknęła obca mi osoba.
Ociągając się wstałam z łóżka pociągowego. Podeszłam do drzwiczek i odsłoniłam firankę. Do środka weszła dziewczyna, na pierwszy rzut oka wydawała się straszna. Miała duże niebieskie oczy, włosy ścięte na jeża i ostry zarys kości policzkowych. Ubrana była w długą czarną sukienkę i czerwone martensy. Wyglądała dziwacznie, ale miała w sobie ,,to coś,, , zaintrygowała mnie.
-Przepraszam, pewnie Cię obudziłam. Jestem Justyna. – przyjaźnie się uśmiechając podała mi rękę.
-Powinnam Ci raczej podziękować, gdyby nie ty to zaspałabym i ominęła stację. Weronika. Miło mi. – odwzajemniłam uścisk. –Wiesz, może ja lepiej pościele to łóżko? –zapytałam
-Pomogę ci. – odpowiedziała.
Szybko złożyłyśmy posłanie i usiadłyśmy naprzeciwko siebie.
-Gdzie się zatrzymujesz?
-We Wrocławiu, jadę w odwiedziny do babci. A ty?
-Również – prychnęła z pogardą na wspomnienie o tym wielkim mieście. –Skąd jesteś?
-Z Kołobrzegu. –odpowiedziałam.
Justyna próbowała nie patrzeć się na moją nogę, korciło ją aby zapytać się mnie ,,Dlaczego?,,
-W sumie to ja się niejasno przedstawiłam. Mam szesnaście lat, uczęszczam do pierwszej klasy liceum. Jak już wiesz pochodzę z Wrocławia. Teraz twoja kolej- mrugnęła do mnie.
-Mam piętnaście lat, w tym roku piszę testy gimnazjalne, lubię jabłecznik i owczarki niemieckie. Mam bzika na punkcie porządku.
 Justyna zaczęła się śmiać.
-No to jesteś przeciwieństwem mnie. Ja kocham sernik , psy rasy chow- chow i jestem straszną bałaganiarą.
Śmiałyśmy się do rozpuku.
-Na ile dni zostajesz u babci? – zapytała znienacka.
-Najlepiej na zawsze.
-Spina z rodzicami? Skąd ja to znam- powiedziała.
-Wiele bym dała aby była to tylko lekka kłótnia jak u każdej dorastającej nastolatki. –westchnęłam
-Och. Widzę, że grubo się z nimi poprztykałaś.
 I na tym się skończyło. Spodobało mi się to, że Justyna nie pytała: ,,Dlaczego?,, , ,,Co się stało?,, , ,,Ale jak?,, , Wiedziała, że nie jest to dla mnie przyjemny temat do rozmów i odpuściła.
-Masz jakieś zainteresowania?
Zaskoczyło mnie  to pytanie, jakie ja mogłam mieć zainteresowania? Przez trzy lata zastanawiałam się tylko nad tym czy wzięłam rano leki. Tak naprawdę niczym się nie zajmowałam.
-Lubię.. kaczki- palnęłam.
-Naprawdę? To dość nietypowe hobby. –powiedziała i uniosła lewą brew.
-Tak, wiem. A ty? – zapytałam bo chciałam jak najszybciej uciec od tematu.
-Malarstwem, fotografią.. ogólnie to sztuką.
-Chodzisz we Wrocławiu na jakieś zajęcia tak?
-Właściwie to uczęszczam do liceum plastycznego.
-Zawsze zazdrościłam osobą, które świetnie rysowały.
-Mam ze sobą swoje prace. Chcesz rzucić okiem?
-No pewnie!- zapiszczałam.
 Wyjęła z czarnej torby brązową teczkę. Wręczyła mi ją.
-Proszę.
 Otworzyłam. Oczom ukazały mi się trzy prace. Jedna namalowana farbami przedstawiała fortepian na środku pustyni. Druga, wazon z którego wychodził zielono-złote węże. Trzecia ukazywała zachód słońca w Australii. Ta ostatnia spodobała mi się najbardziej.
-Są piękne. – powiedziałam prawdę, były przecudowne.
-Dziękuję. Miło mi.
  Nim zdążyłam dodać, że ma wielki talent, głos maszynisty poleciał z głośników.
-Za piętnaście minut, zatrzymamy się we Wrocławiu. Proszę zbierać się do wyjścia.
-Weronika!
-Słucham?- odpowiedziałam i powoli zaczęłam pakować swoje rzeczy.
-Dałabyś mi swój numer telefonu? Pomyślałam sobie, że jeżeli tu zostajesz to mogłybyśmy się spotkać.
-Oczywiście.- uśmiechnęłam się. To był pierwszy raz od trzech lat kiedy ktoś poprosił mnie o  numer. Wręcz skakałam ze szczęścia.
Wymieniłyśmy się adresami i pognałyśmy na peron. Wyszłyśmy z dworca i stanęłyśmy pod kioskiem.
-To do zobaczenia. – powiedziała Justyna.
-Do zobaczenia. Mam nadzieje, że już wkrótce się zobaczymy.
-Z pewnością. –mówiąc to podeszła do mnie i objęła.- Ja już lecę. Na razie.
-Na razie- pomachałam jej na pożegnanie.
  Wykonałam obrót wokół własnej osi. Ujrzałam postój taksówek, ruszyłam w ich stronę. Wsiadłam do pierwszej lepszej. Przywitał mnie łysy Pan z haczykowatym nosem.
-Na Główną 8. Krzyków. – powiedziałam. Taksówkarz kiwnął głową.
  Spojrzałam na zegarek w telefonie. To był błąd, zobaczyłam na ekranie długi ciąg nieodebranych połączeń od mamy i … dziwnie ale również od taty. Na wszelki wypadek wyjęłam kartę i wyrzuciłam przez okno.
-Jesteśmy na miejscu.
-Ile płacę?
-Dwadzieścia sześć złoty.
-Proszę. Dowidzenia.
 Stanęłam przed domem babci. Nie mogłam uwierzyć ile rzeczy się pozmieniało. Zobaczyłam, że za domem wystaje ogródek a w nim oczko wodne i hamak. Pisnęłam z radości, uwielbiałam po południu poleżeć na hamaku i poczytać książkę. Poczułam zapach słynnej ,,kaczki,, mojej babci. Była w domu. Rzuciłam torbę na ramię i podeszłam do drzwi, zapukałam pięć razy. Usłyszałam kroki, w progu stanęła starsza kobieta, miała na sobie czerwoną sukienkę i uśmiechała się przyjaźnie.
-B-b-babciu? – oniemiałam.


O to kolejny rozdział. Jak mówiłam będę się one pojawiały w soboty wieczorami. Mam nadzieje, że wam się spodobał. Macie tutaj mojego aska:klik


                                                                                                                Marta

niedziela, 12 stycznia 2014

                          Rozdział 5
  Rodzina. Co tak naprawdę można nazwać rodziną? Bo na pewno nie wtedy kiedy jedno z rodziców odchodzi a drugie nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. I nagle wszystko Ci się wali, nie ma przy tobie taty, który witał Cię codziennie rano z uśmiechem na twarzy i mówił, że jesteś niezastąpiona. I mamy, która wylewała siódme poty abyś ty chodziła zadowolona. Odeszli. Magia prysła. Lecz i tak zadajesz sobie standardowe pytanie: ,,Dlaczego ja?,, Pamiętam jak z rodzicami oglądaliśmy taki program. Śmialiśmy się z ludzi, którzy dali się namówić na zagranie w takim gównie, widziałam wtedy jak osoby traciły wszystko. Gdyby nie to, że serial leciał na Polsacie i był źle zareklamowany a w grze aktorów przeważał krzyk i puste gadanie, może coś by z tego było. Dziś sama znalazłam się w jednym z takich programów. I co chwila myślałam ,,Co by było gdyby...?,,
  Wpatrywałam się w sufit. To co chciałam zrobić było karygodne i niedopuszczalne ale co innego mi zostało? Nie mam nikogo oprócz niej, została mi tylko ona. Wstałam. Wyjęłam z szafy torbę, w pośpiechu wkładałam do niej ciuchy, kosmetyki, leki. Dosłownie wszystko się w niej znalazło, wyglądało to tak jakbym miała zamieszkać tam na zawsze a nie na parę tygodni. Obejrzałam się za siebie. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam na korytarz. Wychyliłam się sprawdzając czy mama już zasnęła, tak już dawno spała. Schodziłam najciszej jak potrafiłam, doszłam do holu. Wyjęłam z szafki buty, kurtkę , czapkę i szalik. Założyłam je. Otworzyłam drzwi i wyszłam.
   Natychmiast poczułam zimny powiew wiatru. Jak na wrześniową noc było dosyć zimno. Poszłam krętą ścieżką, jak najdalej od domu. W ostatniej chwil mama mogłaby się przecież obudzić a plan ucieczki zakończył się niepowodzeniem. Kiedy doszłam do końca ujrzałam lampę a przy niej budkę telefoniczną. Przeszłam niewiele a czułam taki ból w nodze jakby przejechało po mnie stado dzikich koni. Otworzyłam kabinę, w dłonie wzięłam telefon. Zadzwoniłam. Odebrano po trzech sygnałach.
-Biuro taksówek Euro Stop. W czym mogę pomóc? - zapytała kobieta.
-Dobry wieczór. Poproszę taksówkę na ulicę Matejki 2c. - odpowiedziałam zdyszana.
-Oczywiście. Za chwilę pojawi się transport. Dziękuję dowidzenia.
-Dowidzenia. - odparłam.
  Nie chciałam wychodzić z kabiny. Było tu ciepło, pozostałam w niej aż do chwili kiedy pojawił się transport. Weszłam do auta.
-Dobry wieczór, poproszę pod dworzec kolejowy. - zaczęłam.
-Oczywiście. A gdzie panienka się wybiera? Czy to aby nie jest za późna pora na takie podróże dla młodej damy? - zapytał  szarmancko.
  Zirytował mnie. Płacę więc wymagam, do szczęścia mu to jest potrzebne? Chciałam mu powiedzieć kilka słów, zamiast nich odparłam:
-Jadę dać mamie walizkę. Jedzie do Warszawy na spotkanie i zapomniała wziąć torby z rzeczami. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Ależ z twojej mamy artystka! - zaśmiał się .
  Dalej rozmawialiśmy już tylko o nauce i pogodzie. Dosyć oklepany temat ale nie chciałam dać po sobie poznać mojego znudzenia tą rozmową. Niech myśli, że jestem wielce zainteresowana tą jego gadaniną. Dojechaliśmy szybko, dałam taksówkarzowi pieniądze i podziękowałam za przyjemną jazdę dorzuciłam nawet napiwek. Wysiadłam i stanęłam przy głównym wejściu dworca. Patrzyłam jeszcze jak samochód odjeżdża, tak na wszelki wypadek. Gdyby Pan z taksówki zainteresował się mną bardziej i postanowił dowiedzieć się głębiej co taka ,,Młoda dama,, robi w takim miejscu i o takiej porze!
  Weszłam do środka. Pachniało spalenizną i potem, odrzuciło mnie. Podeszłam do jednego z czynnych okienek.
-Witam. Moja mama dzwoniła do Pań z prośbą o zarezerwowanie biletu na pociąg do Wrocławia. Miałam przyjść jeszcze dziś po niego i zapłacić.- Chciałam się uśmiechnąć ale za to wyszedł mi grymas.
-Och. Tak, tak oczywiście. Już daję. - powiedziała Pani za szybą . -Proszę skarbie, wyrusza za godzine. - powiedziała i podała mi karteczkę.
-Dziękuję. Dobranoc. - żegnając się ruszyłam w stronę kiosku.
  Wchodząc do środka uderzyła mnie mocna woń papieru zmieszanego z klejem. Stanęłam przy dziale z gazetami, wzięłam kilka czasopism. Dokupiłam jeszcze trzy butelki wody i jakieś słodycze. Wychodząc Pani sklepikarka uśmiechnęła się do mnie współczująco. To pewnie przez nogę- pomyślałam.
  Spakowałam kupione rzeczy do torby, rozejrzałam się. Kątem oka zauważyłam bar. Odruchowo zaburczało mi w brzuchu. Przecież jeszcze mam godzinę do wyjazdu, nic się nie stanie jak coś zjem. Przy budce kupiłam dużą zapiekankę i podwójne frytki. Pan, który sprzedawał prowiant  nie mógł się nadziwić, że taka wątła osóbka jak ja, tyle je. Na te słowa uśmiechnęłam się ciepło. Usiadłam przy stoliku w koncie. Pomyślałam, że udawanie maminego głosy całkiem nieźle mi idzie. Po tych słowach skarciłam siebie w duchu. Skończyłam jeść zapiekankę, wstałam od stołu i podeszłam do budki.
-Mogłabym poprosić jeszcze jedną paczkę chipsów i jednego hot-doga?
-Jestem pod wrażeniem twojej zachłanności do jedzenia. Jak na osobę wiecznie głodną wyglądasz świetnie- powiedział.
-Wie Pan podróż długa, muszę się czymś na jeść.
-Racja, racja. A gdzie się wybierasz?
-Wrocław. Jadę do babci.
-Rodzice kazali czy z własnej woli? - zaśmiał się.
-W sumie to ja uciekłam z domu... - odparłam spuszczając głowę.
-Jak to uciekłaś?
-Mam małe problemy od których muszę uciec.
-Moim zdaniem narobisz rodzicom stracha. Poza tym podróż pociągiem w nocy jest bardzo niebezpieczna.
-Trudno i tak dla nikogo nic nie znaczę - odpowiedziałam ze łzami w oczach.
-Nie płacz mała. Twoi rodzice Cię z pewnością kochają a babcia to pewnie nie może bez ciebie żyć. Jesteś mądrą dziewczyną. ,,Kiedy już wszyscy w ciebie zwątpili pokaż , że się mylili,, - zacytował .
-Jest Pani niezwykle mądrym człowiekiem.
-Ale co mi z tego? Pracuje w budce przy dworcu i zarabiam grosze. A mimo tego jestem cholernie szczęśliwy. - uśmiechnął się. - Oho! Twój hot-dog już jest!
-Dziękuję za radę. Miło było Pana poznać, niestety czas nieubłagalnie leci a ja mam za dwadzieścia minut pociąg. Do zobaczenia ! - bąknęłam.
-Mi również było miło! Trzymaj się! I pamiętaj o tym co Ci powiedziałem!
  Jadłam wolno. Musiałam się napełnić. Stałam i czekałam na pociąg, nagle w smugach chmury widać było czarną kropkę, która z każdą sekundą się powiększała. Pojazd zatrzymał się . Na peronie było niewiele osób zaledwie sześć. Miałam nadzieje, że nie znajdę się w jednym pomieszczeniu z drugą obcą mi osobą. Wsiadłam. Wchodząc podałam maszyniście bilet, spojrzał na niego i gestem dłoni pokazał mi gdzie mam iść. Weszłam do środka, na szczęście byłam sama, zamknęłam drzwi na kluczyk i zasłoniłam je firanką. Rozłożyłam swoje łóżko, pościeliłam je, rzeczy położyłam starannie na siedzeniu. Byłam bardzo zmęczona. Zasnęłam w przeciągu piętnastu minut.

Otóż kolejny rozdział! Trochę was zaniedbałam więc jeszcze wczoraj napisałam kolejny. Jestem równie zmęczona jak Weronika bo jest godzina 1:09 i ledwo wytrzymuje. Mam nadzieje, że czytacie mojego bloga. Pozdrawiam !
Mój ask :kilk

                                                                                                         Marta.

sobota, 11 stycznia 2014

                         Rozdział 4
   Ze snu wyrwał mnie przeraźliwy krzyk z dołu. Szybko wyskoczyłam z łóżka, narzuciłam na siebie szlafrok. Pędem puściłam się w stronę drzwi, dostrzegłam mamę kłócącą się z ojcem. Miała twarz mokrą od łez, tata rozpalony do czerwoności, ściskał w prawej ręce telefon. Nagle huknął:
-Nie! Nie ma takiej mowy, rozumiesz? Nie drąż tematu, to bezsensu!
-Ale to może być dla niej szansa! Lekarz powiedział, że zaburzenie chodu można operować! Jest iskierka, będzie mogła normalnie się poruszać!- Płakała mama.
 Chyba mnie nie dostrzegli, schowałam się bardziej za szafą.
-Słyszałaś jakie są konsekwencje, prawda? Paraliż na całe życie, ty naprawdę chcesz zniszczyć psychicznie Weronikę? Nie dosyć nacierpiała się przez twoje chore pomysły?
-Zaryzykujmy proszę!
-Nie ma mowy, zadzwoń tylko do lekarza i powiedz, że się zgadzasz, a mnie i swojej córki już nie zobaczysz.
-Mam tego dość! Wynoś się z domu!- darła się na cały głoś matka.
  Tata zaciskał usta w cienką linię widać było, że krew spłynęła mu z twarzy. W ręce wziął torbę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Wyszedł po prostu wyszedł. Zostawił nas. Mama bezwładnie opadła na fotel. Schowała twarz w dłoniach. Płakała jakby obdzierali ją ze skóry. Podeszłam do niej.
-Co się stało?- zaczęłam bez wstępów.
-Nic skarbie, doprawdy nic.-uśmiechnęła się przez łzy. - Pamiętaj, że bardzo Cię kocham i jesteś dla mnie najważniejsza.
-Dobrze. Gdzie tata?
-Ma ważną sprawę w pracy, musiał szybko wyjść. - odparła.
  Zamarłam. Osoba, która przed chwilą wmawiała mi jak bardzo mnie kocha, teraz stała przede mną i kłamała w żywe oczy. Powoli nie wytrzymywałam.
-Nie jestem już dzieckiem. Chyba możesz powiedzieć mi o ,,Sprawach Dorosłych,, czyż nie?
-Daj mi święty spokój, idź do pokoju weź leki i połóż się spać. Zostaw mnie samą!
-Tak?! To może czasem pomyślisz co mówisz!
-Nie podnoś na mnie głosu!
-Nienawidzę Cię! Jesteś najgorszą matką na świecie! - krzyknęłam.
 Gdybym mogła chociaż szybciej się poruszać. Właśnie gdybym...
  Powoli dotarłam do pokoju. Trzasnęłam drzwiami, stoczyłam się na podłogę. Co ja właściwie zrobiłam? Jak mogłam? Zrobiło mi się wstyd, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nigdy wcześniej nie pyskowałam do mamy, co ja mam zrobić? Z oka poleciała mi łza, jak to łza, poleciała i kolejna. Weź się w garść! Kulasie, tępa idiotko. Nie z takimi rzeczami sobie radziłaś!
   Wstałam. Rozejrzałam się po pokoju, ruszyłam w stronę półki z książkami. Z pudełka wyjęłam skrawek papieru, tłustym drukiem widniał na niej:
,,Znowu czuję się jak przegrany śmieć, bo
Wszystko się wali prócz tej ściany przede mną
Mówiłem sobie wiele razy "zmień coś" i zmieniałem
Byłem daleko stąd. Wyszło na to, że to nietrwałe
Stoję dokładnie tu, gdzie stałem parę lat wstecz
Lecz oczy, którymi patrzę zgubiły swój blask gdzieś,,
Zeus.  ,,Hipotermia,,
   Przeczytałam fragment pięć razy, po chwili doszedł do mnie sens tych słów. Położyłam się na łóżku z kartką na piersi. Myślami znów powróciłam do tamtego wieczoru. 24.12.2010 r. Pisk opon, krzyk, migoczące światła karetki, policja, bezradne spojrzenia rodziców i ból. Otworzyłam oczy, nie lubiłam wspominać tamtej tragedii. Ale kto by lubił? Wstałam z łóżka, podeszłam do biblioteczki i wyjęłam książkę. Zaczęłam czytać. Książka, jedyna rzecz, która pozwala mi zapomnieć. Nie mam pojęcia kto wymyślił literaturę, lecz z pewnością był geniuszem.




 Kolejny rozdział. Przepraszam, że przez tydzień nic się nie pojawiało ale wiecie .. Nauka. Mam nadzieje, że rozdział się podobał. Mój ask:klik

                                                                                                   Marta

poniedziałek, 6 stycznia 2014

                      Rozdział 3
   Obudziły mnie krople deszczu bębniące o okna. Otworzyłam powoli oczy, gdzie ja jestem? Pokój był cały zamalowany na biało, na jednej ze ścian widniał rysunek kota. Rozpoznałam tą salę od razu, to szpital. W koncie na fotelu spała mama, spojrzałam na łóżko. Żadnej kroplówki. Całe szczęście. Obok mnie na stoliku stał kubek z wodą. Poczułam nagle wielkie pragnienie, chaotycznie ruszyłam się z miejsca. Coś trzasnęło, odwróciłam się i ręką popchnęłam szklankę, wylądowała na podłodze. W drzwiach stanęła pielęgniarka, z grymasem na twarzy patrzyła się na mnie.
-Wszystko w porządku? Jak się czujesz?- powiedziała oschle.
-Dobrze. Co ja tutaj robię?- odpowiedziałam sztucznie się uśmiechając.
-Z opowieści twojej mamy wynika, że zemdlałaś.
-Długo byłam nieprzytomna?
-Zaledwie jeden dzień.
  Pielęgniarka kazała mi się położyć, dała leki i poszła. Po dwudziestu minutach wstała mama. Wyglądała strasznie, wory pod oczami, rozmazany makijaż, włosy w nieładzie. Kiedy mnie zobaczyła, od razu się uśmiechnęła. Usiadła na krześle obok mnie.
-Nawet nie wiesz jak się martwiłam,  wtedy w aucie zemdlałaś. Myślałam, że dostanę zawału. Na szczęście lekarz powiedział, że to chwilowe. Co się stało? Dlaczego tak zareagowałaś? – uważnie mi się przyglądała.
-Mamo.. Ja.. Chodzi o to, że nie chcę zostać tutaj w liceum. Wiem jak Ci na tym zależy ale ja po prostu nie mogę. – powiedziałam z rezygnacją.
-Rozumiem, nic na siłę. Jeżeli nie tu to gdzie?
-Nie mam sprecyzowanych planów, daj mi się zastanowić dobrze?
-Jak nie chcesz to nie ma sprawy, nie będę Cię zmuszać, tylko powiesz mi czemu nie chcesz zostać?
-Myślałam nad bardziej prestiżowymi szkołami.
-Yhym...Jutro Cię wypuszczają, przyjadę po ciebie z ojcem.
-Mamo mogłabyś coś dla mnie zrobić?
-Zależy co?
-Jedź do domu, wyśpij się i ogarnij bo strasznie wyglądasz- powiedziałam.
-Wiesz może masz jednak rację. Jadę, a ty masz mi się tutaj trzymać!
  Śmiałyśmy się do rozpuku.
  Mama wyszła a ja sprawdziłam skrzynkę. Nikt się o mnie nie martwi, pewnie w szkole nawet nie zauważyli, że mnie nie ma. Odstawiłam telefon, spojrzałam na obrazek, który przedstawiał kota. Beztrosko biegał po polu, miał roześmiane oczy. Ile ja bym dała aby poczuć się tak jak zwierzątko z rysunku. Przymknęłam oczy, po chwili usnęłam.
  Obudziła mnie jedna z pielęgniarek. Znacznie milsza od wcześniejszej.
-Jak się spało? Pomogę Ci się przyszykować. Zaraz będą tu twoi rodzice. – powiedziała i uśmiechnęła się od uch do ucha.
-Dziękuję Pani za pomoc.
-Mów mi Liza. – mówiąc to, przeszła przez salę i wzięła torbę z moimi rzeczami.- Idź się umyj, proszę twoje rzeczy – podała mi moje ubrania. – Ja w tym czasie Cię spakuję. Leć, leć ! Na co czekasz? Łazienki na lewo. 
- Dobrze.
  Wyszłam z pokoju. Szybkim krokiem przemierzyłam odległość z sali do toalet. Weszłam do kabiny, ciuchy położyłam na półeczce. Odkręciłam wodę, ustawiłam na ciepłą. Stałam pod prysznicem z piętnaście minut, czułam jak ciepło dotyka każdego miejsca na moim ciele. Umyłam ciało i głowę. Wytarłam tułów szorstkim ręcznikiem. Ubrałam się i podeszłam do jednego z luster. Do kontaktu włożyłam kabel od suszarki. Dość szybko zajęło mi samo suszenie, na dnie w kosmetyczce widniało coś jeszcze, to był tusz do rzęs. Mama chyba spakowała go umyślnie. Otworzyłam pokrywkę, stanęłam bliżej lustra, wolno przejeżdżałam nim po rzęsach. Spojrzałam w lustro, nieźle. Wzięłam w dłonie wszystkie swoje rzeczy i podeszłam do Sali szpitalnej gdzie czekała na mnie Liza.
-Twoi rodzice już przyjechali, daj kosmetyczkę i ręcznik.- podałam.
 Pielęgniarka w tępię ekspresowym zawinęła ręcznik i włożyła do torby.
- Trzymaj. – powiedziała i podała mi torbę. – Rodzice czekają na zewnątrz.
  Wyszłam ze szpitala cała w skowronkach. Nie żeby mi tam było jakoś specjalnie źle ale nie lubiłam takich miejsc. Jedna wielka wylęgarnia zarazków i czekających, kaszlących emerytów, którzy tylko czekali aby opowiedzieć biednemu człowiekowi o historii ich życia. Na myśl o tym przeszły mnie ciarki. Tata stał przy aucie szeroko się uśmiechając a mama siedziała w samochodzie  i sprawdzała coś w telefonie. Podeszłam do ojca, wziął ode mnie rzeczy i ucałował w policzek.
-Możemy jechać? Dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie.
-Tak, tak – odpowiedziałam.
 Wsiedliśmy do wozu, przywitałam się z mamą. Z torby wyciągnęłam telefon, zastanawiało mnie co działo się dziś w szkole. Oczywiście nie dowiem się ponieważ nie mam numer nikogo z klasy. Lekcji też nie przepiszę. Muszę się  hamować z tą utratą przytomności bo będę mieć luki w zadaniach domowych. Nim się obejrzałam a byliśmy już w pod domem. Weszłam z mamą do środka, nic się nie zmieniło, ale jak miało kiedy mnie nie było dosłownie jeden dzień?
-Mamuś ja idę do siebie. – powiedziałam
-Dobrze, jakby się coś działo to alarmuj.
 Szybkim krokiem przemierzyłam domowe schody, otworzyłam drzwi od pokoju. Torbę rzuciłam na łóżko. Usiadłam przy laptopie. Skąd tu wytrzasnąć lekcje?
Wiedziałam jednak, że i tak nie mam od kogo pożyczyć zeszytów. Wyjęłam książki i zaczęłam uzupełniać następne tematy. Skończyłam przed dziewiątą, spakowałam przybory do plecaka. Stwierdziłam, że nie ma sensu się kąpać bo robiłam to rano. Ubrałam piżamę i zeszłam na dół. Mama z tatą oglądali film. Kiedy usłyszeli kroki jak na Komedę odwrócili głowy w moją stronę.
- Coś się stało skarbie?- zapytał ojciec.
-Nie nic, chciałam się tylko napić. Zaraz wracam na górę.
     Kiwnął głową. Podeszłam do lodówki, wyjęłam stamtąd sok. Sprawdziłam czy któryś z rodziców nie stoi za mną. Odkręciłam butelkę i bez nalewania napiłam się. Odstawiłam napój i poszłam na górę. Wskoczyłam pod pościel, zgasiłam światło, po półgodzinie zasnęłam.
            

    A oto kolejny rozdział. Myślę, że wam się podoba, rozdziały będą pojawiać się co kilka dni. Przepraszam jeżeli spóźnię się dzień lub dwa. Macie tutaj aska, którego założyłam specjalnie dla was: http://ask.fm/ScryptMercy  



                                                                                                      Marta.

sobota, 4 stycznia 2014


                 Rozdział 2
     Kiedy przekroczyłam próg szkoły, wszyscy ostentacyjnie odwrócili głowy w moją stronę. Spuściłam wzrok i grzecznie podeszłam do szafki. Wyjęłam swoje stare przybory i schowałam je do plecaka. Spojrzałam na plan lekcji, pierwsza jest matematyka. Ucieszyłam się, może to dziwne ale wręcz przepadam za tą lekcją. Pięć minut do dzwonka, ruszyłam w stronę klasy. Kiedy doszłam, nikogo nie było, kamień spadł mi z serca. Czym prędzej zajęłam ławkę przy oknie, była jak najdalej więc mi pasowała. Rozpakowałam przybory i usiadłam rozglądając się po sali. Nic tu się nie zmieniło, dyplomy nadal wisiały w tym samy miejscu. Twierdzenie Pitagorasa, widniało na formacie A5 przyczepione do jednej z półek, ławki tak samo poniszczone, nikt nawet nie pomyślał aby je odmalować. Nagle do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Kasia, Oliwia i Bartek, z tej trójki lubiłam tylko Oliwię. Wydawała mi się wielce miłą i pogodną dziewczyną. Nigdy z jej strony nie usłyszałam obraźliwej obelgi na mój temat. Natomiast Kasia, tak zwana ,,Klasowa Ślicznotka,, , ma wysokie kości policzkowe i długie ciemno-blond włosy. Zmieniała chłopców jak rękawiczki. Do Bartka nic nie miałam, chociaż i jemu zdarzyło się mnie nazwać kaleką. Zaczęli dochodzić inni znajomi, każdy zajął już miejsce, jak zwykle siedziałam sama. Do klasy wkroczyła nauczycielka, stanęła przed nami i głośno powiedziała :
- W tym roku będziecie pisać testy, będę wymagać od was na moich lekcjach wielkiego skupienia i wysiłku. Ten kto przyłoży się do pracy, z pewnością dostanie się do dobrego liceum. – Mówiąc to spojrzała na mnie.- Natomiast Ci, którzy nie będą się starać trafią do tak zwanej ,,Zawodówki,, - Teraz przebiegła wzrokiem po całej klasie.– A więc zaczynamy lekcję! Oliwia podejdź i zapisz temat.
   Oliwia, która nie za bardzo przepadała za matematyką, wstała i wolnym krokiem ruszyła w stronę tablicy. Dalej Ćwikła, nazywamy tak naszą nauczycielkę, ponieważ kiedyś Bartek pomylił się i źle wypowiedział jej nazwisko, które zostało do dziś. A więc Ćwikła, z rozmarzeniem mówiła o procentach i jakie to one są niezwykłe. Większość klasy jej nie słuchała, ale ja nie mogłam sobie na to pozwolić, zapisywałam wszystko co mówiła i uważnie słuchałam.
  Lekcje upłynęły mi bardzo szybko.
  Wychodząc z sali od Języka Polskiego zauważyłam, że mama stoi przy mojej szafce. Podeszłam do niej, byłam wściekła, znowu pomyślą sobie, że naprawdę potrzebuję opieki specjalnej.
-Cześć, co ty tu robisz?- wykrztusiłam
-Pomyślałam, że Cię odbiorę, jesteś zła? – powiedziała z niewinną miną.
-Wiesz mamo mam prawie szesnaście lat, a ty przyjeżdżasz po mnie do szkoły. Nie uważasz, że to jest dziecinne?
- Szesnaście lat będziesz miała dopiero za cztery miesiące i dopóki nie skończysz osiemnastu lat, ja będę decydowała o tym czy cię odbiorę czy nie. – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Niech Ci będzie. Idziemy już?
- Wsiadaj do auta, chcę zamienić z twoją wychowawczynią kilka słów.
- Dobrze.
  Idąc w stronę samochodu, z zaciekawieniem myślałam o czym to moja mama chciała porozmawiać z Ćwikłą. Usiadłam na siedzenie i włączyłam radio, wiadomości. O nie, znowu będzie o wypadkach, szybko nacisnęłam wyłącznik. Zapatrzyłam się na szkołę, ludzie wchodzili i wychodzili z niej w popłochu. Oprócz nas gimnazjalistów byli jeszcze licealiści. Większość osób w trzeciej klasie gimnazjum wybierało to liceum. Budynek był nieduży, wszyscy się znali, nauczyciele  potrafili wymienić każdego ucznia z imienia i nazwiska. Gdyby nie to, że jestem tak nieakceptowana przez moją klasę, pewnie zostałabym tu. Pomyślałam, że wolałabym umrzeć zamiast uczęszczać tutaj. Drzwi od auta otworzyły się , do samochodu wsiadła mama z promiennym uśmiechem.
-Kotku mam świetną wiadomość – powiedziała.
-Jaką- zapytałam zaciekawiona.
-Rozmawiałam z twoją wychowawczynią, namawiała mnie abym zostawiła Cię w tej szkole. Uważam, że ma rację. I wiesz co? Zostajesz tu! – szeroko się uśmiechała.
  Zamarłam.
-C-o? – poczułam, że brak mi powietrza, przed oczami zamigały mi białe plamki.
- Nie cieszysz się? Z tatą myśleliśmy, że bardzo Ci się podoba szkoła, bo zawsze z takim rozmarzeniem o niej mówisz. Więc uznaliśmy to za świetny pomysł.
  Patrzyłam się na nią jak na wariatkę, było mi duszno, nie mogłam zebrać myśli. W jednej chwili wszystko zamalowało się na czarno.

Jest już drugi rozdział. Mam nadzieje, że ktoś w ogóle czyta te wypociny. Największą frajdą było by gdybyście komentowali. Niedługo trzeci rozdział, zapraszam do czytania! Specjalnie dal czytelników założyłam aska. Piszcie czy czytacie :) i Pytajcie !   
                                                                                                                                  Marta                                                                  
                                                                         http://ask.fm/ScryptMercy          

piątek, 3 stycznia 2014

     Na imię mam Weronika, a może powinnam siebie nazywać kaleką? Kuternoga, kulas, znałam to na pamięć. Rówieśnicy z klasy dawno zapomnieli jak się nazywam. Codziennie słyszałam którąś z tych obelg na mój temat. Dosyć dobrze pamiętam pierwszą klasę gimnazjum. Wtedy kiedy zjawiłam się na rozpoczęciu roku. Stanęłam w drzwiach, ledwo zipałam wspinając się po schodach. Jak na Komedę wszyscy odwrócili głowy w moją stronę. Podpierałam się o ścianę, mama stała z boku uważnie mi się przyglądając. Nagle kilka dziewczyn patrząc na mnie wybuchło śmiechem. Z oka poleciała mi łza. Jakaś nauczycielka skarciła te dziewczyny wzrokiem. Myślałam tylko o jednym: Abym nie znalazła się z nimi w klasie. Udało się, nie znalazłam. Asia, Magda i Monika jak się później okazało były w klasie równoległej, humanistycznej. Pierwszy dzień w szkole też nie należał do przyjemnych. Nie mogę się już doczekać kiedy opuszczę to wstrętne gimnazjum. Przez całe wakacje powtarzałam sobie, że to ostatni rok męczarni. Nigdy nie zobaczę moich znajomych z klasy. O ile można ich w ogóle nazwać znajomymi. Nie będę musiała siedzieć na lekcji jak na szpilkach. Od wszystkiego się uwolnię. I właśnie tego nie mogłam się doczekać, odejścia.
     Wpatrywałam się w sufit, krążyłam bezwładnie palcem po szyi. Nagle poczułam, że mam dość i odpadam. Zamknęłam oczy, wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z dołu. Poczułam zapach spalenizny, to zapewne mama. Jest kochana, mogę się jej wyżalić zastępuje mi przyjaciółkę, ale co do gotowania. No cóż to akurat jej nie idzie. Z zamyślenia wyrwał mnie budzik, dynamicznie podniosłam się z łóżka. Wzięłam do ręki zegarek i z całej siły rzuciłam nim o ścianę. Rozpadł się na kawałki, usłyszałam kroki. Drzwi od pokoju  otworzyły się z hukiem, w progu stanęła mama. Miała na sobie makijaż i eleganckie ubrania. Pewnie się gdzieś wybiera, pomyślałam. Dla mnie i taty się tak nie stroi. Trzymała w ręku łyżkę, która na końcach miała resztki makaronu. Nagle cała zdyszana wykrztusiła:
-Co ty robisz? Źle się czujesz? Proszę cię nie zaczynaj od rana.
Patrzyła na mnie z dezaprobatą w oczach.
-Przepraszam. Miałam zły sen, nie chciałam. –odpowiedziałam.
-Nie przejmuj się. To tylko budzik. – mówiąc to podeszła do mnie i położyła mi rękę na czole. – Noga boli? Wszystko w porządku?.
-Nie masz się naprawdę czym martwić mamuś. Nic mi nie jest, a te wypieki to dlatego, ponieważ cieszę się, że spotkam się dzisiaj z moimi przyjaciółmi. – Zrobiłam najsłodszą minę jaką potrafiłam.
-Niech Ci będzie. Ubieraj się, śniadanie już gotowe! Udało mi się zrobić niezły makaron! – uśmiechała się do mnie, jakby widziała tysiąc dolarów.
  Ucałowała mnie po czym wyszła zamykając za sobą delikatnie drzwi. Wstałam z łóżka i podeszłam szybkim krokiem do szafy. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru, wszystko czarne. Mama nie raz miała pretensje, jeżeli chodzi o mój ubiór. Dużo osób śmiało się, że chodzę ubrana jak zakonnica. Było mi obojętne co o mnie mówią, miałam ich po dziurki w nosie. Kątem oka ujrzałam niebieską sukienkę, prezent na piętnaste urodziny. Nigdy jej nie założyłam i nie miałam zamiaru. Wzięłam do rąk szczotkę, chaotycznie jeździłam nią po włosach. Rozglądałam się po pokoju, nasunął mi się pomysł aby coś w nim zmienić. Ściany koloru różowego,  dywan, firanki i szafa. Praktycznie wszystko miało barwę różu. Poczułam gorzki smak w ustach, nagle zapragnęłam wydostać się z tego pomieszczenia. Założyłam plecak i wybiegłam, oparłam się o barierkę schodów. Łapczywie wdychałam powietrze, zakręciło mi się w głowie. Usiadłam. Przed oczami stanęły mi białe plamki. Mrugnęłam kilka razy, podniosłam się z miejsca i zeszłam na dół. Mama stała obok kuchenki i zaciekle tłumaczyła coś do słuchawki. Wylewała potok słów, tata siedział zgarbiony przy stole, wpakowując w siebie miskę makaronu.
-Cześć! – powiedziałam i usiadłam obok taty.
-Dzień dobry skarbie! Jak samopoczucie? – odpowiedział z troskliwym uśmiechem na twarzy.
-Świetnie, nie mogę się doczekać kiedy przejdę przez bramę szkoły! – skłamałam – Co czytasz?- szybko zmieniłam temat.
-To co zawsze słońce. – mówił wolno i wyraźnie, jakbym potrzebowała pomocy.
-Weroniko! Ubieraj się, podwiozę Cię do szkoły. – znienacka krzyknęła mama.
-Pa tato! – podeszłam do niego i pocałowałam w policzek.
-Trzymaj się !.
   Ruszyłam w stronę wyjścia, w biegu chwyciłam kurtkę. Wsiadałam do auta, oparłam się wygodnie o siedzenie i zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam dźwięk silnika.
   Podjechałyśmy pod szkołę, leniwie otworzyłam drzwi. Spojrzałam na budynek ze strachem w oczach. Mama chyba to zauważyła bo po chwili powiedziała:
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak-  skinęłam głową.
-Ja już muszę jechać, powodzenia! – uśmiechnęła się, i odjechała.

   Patrzyłam jeszcze chwilę za znikającym samochodem, spojrzałam
na szkołę. Przeszły mnie ciarki, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.
Cześć. Mam na imię Marta. Stworzyłam tego bloga głownie po to aby zacząć pisać opowieść, powieść czy książkę.Nazywajcie to jak chcecie.Jeszcze dziś pojawi się pierwszy rozdział mojej własnej powieści pt. ,,Weronika,, Mam nadzieję,że wam się spodoba.                  
                                                                                                                            Marta.