sobota, 18 stycznia 2014

                         Rozdział 6

  Obudziło mnie głośne walenie w drzwi przedziału.
-Ciszej! – wrzasnęłam.
-Otwierać!  – krzyknęła obca mi osoba.
Ociągając się wstałam z łóżka pociągowego. Podeszłam do drzwiczek i odsłoniłam firankę. Do środka weszła dziewczyna, na pierwszy rzut oka wydawała się straszna. Miała duże niebieskie oczy, włosy ścięte na jeża i ostry zarys kości policzkowych. Ubrana była w długą czarną sukienkę i czerwone martensy. Wyglądała dziwacznie, ale miała w sobie ,,to coś,, , zaintrygowała mnie.
-Przepraszam, pewnie Cię obudziłam. Jestem Justyna. – przyjaźnie się uśmiechając podała mi rękę.
-Powinnam Ci raczej podziękować, gdyby nie ty to zaspałabym i ominęła stację. Weronika. Miło mi. – odwzajemniłam uścisk. –Wiesz, może ja lepiej pościele to łóżko? –zapytałam
-Pomogę ci. – odpowiedziała.
Szybko złożyłyśmy posłanie i usiadłyśmy naprzeciwko siebie.
-Gdzie się zatrzymujesz?
-We Wrocławiu, jadę w odwiedziny do babci. A ty?
-Również – prychnęła z pogardą na wspomnienie o tym wielkim mieście. –Skąd jesteś?
-Z Kołobrzegu. –odpowiedziałam.
Justyna próbowała nie patrzeć się na moją nogę, korciło ją aby zapytać się mnie ,,Dlaczego?,,
-W sumie to ja się niejasno przedstawiłam. Mam szesnaście lat, uczęszczam do pierwszej klasy liceum. Jak już wiesz pochodzę z Wrocławia. Teraz twoja kolej- mrugnęła do mnie.
-Mam piętnaście lat, w tym roku piszę testy gimnazjalne, lubię jabłecznik i owczarki niemieckie. Mam bzika na punkcie porządku.
 Justyna zaczęła się śmiać.
-No to jesteś przeciwieństwem mnie. Ja kocham sernik , psy rasy chow- chow i jestem straszną bałaganiarą.
Śmiałyśmy się do rozpuku.
-Na ile dni zostajesz u babci? – zapytała znienacka.
-Najlepiej na zawsze.
-Spina z rodzicami? Skąd ja to znam- powiedziała.
-Wiele bym dała aby była to tylko lekka kłótnia jak u każdej dorastającej nastolatki. –westchnęłam
-Och. Widzę, że grubo się z nimi poprztykałaś.
 I na tym się skończyło. Spodobało mi się to, że Justyna nie pytała: ,,Dlaczego?,, , ,,Co się stało?,, , ,,Ale jak?,, , Wiedziała, że nie jest to dla mnie przyjemny temat do rozmów i odpuściła.
-Masz jakieś zainteresowania?
Zaskoczyło mnie  to pytanie, jakie ja mogłam mieć zainteresowania? Przez trzy lata zastanawiałam się tylko nad tym czy wzięłam rano leki. Tak naprawdę niczym się nie zajmowałam.
-Lubię.. kaczki- palnęłam.
-Naprawdę? To dość nietypowe hobby. –powiedziała i uniosła lewą brew.
-Tak, wiem. A ty? – zapytałam bo chciałam jak najszybciej uciec od tematu.
-Malarstwem, fotografią.. ogólnie to sztuką.
-Chodzisz we Wrocławiu na jakieś zajęcia tak?
-Właściwie to uczęszczam do liceum plastycznego.
-Zawsze zazdrościłam osobą, które świetnie rysowały.
-Mam ze sobą swoje prace. Chcesz rzucić okiem?
-No pewnie!- zapiszczałam.
 Wyjęła z czarnej torby brązową teczkę. Wręczyła mi ją.
-Proszę.
 Otworzyłam. Oczom ukazały mi się trzy prace. Jedna namalowana farbami przedstawiała fortepian na środku pustyni. Druga, wazon z którego wychodził zielono-złote węże. Trzecia ukazywała zachód słońca w Australii. Ta ostatnia spodobała mi się najbardziej.
-Są piękne. – powiedziałam prawdę, były przecudowne.
-Dziękuję. Miło mi.
  Nim zdążyłam dodać, że ma wielki talent, głos maszynisty poleciał z głośników.
-Za piętnaście minut, zatrzymamy się we Wrocławiu. Proszę zbierać się do wyjścia.
-Weronika!
-Słucham?- odpowiedziałam i powoli zaczęłam pakować swoje rzeczy.
-Dałabyś mi swój numer telefonu? Pomyślałam sobie, że jeżeli tu zostajesz to mogłybyśmy się spotkać.
-Oczywiście.- uśmiechnęłam się. To był pierwszy raz od trzech lat kiedy ktoś poprosił mnie o  numer. Wręcz skakałam ze szczęścia.
Wymieniłyśmy się adresami i pognałyśmy na peron. Wyszłyśmy z dworca i stanęłyśmy pod kioskiem.
-To do zobaczenia. – powiedziała Justyna.
-Do zobaczenia. Mam nadzieje, że już wkrótce się zobaczymy.
-Z pewnością. –mówiąc to podeszła do mnie i objęła.- Ja już lecę. Na razie.
-Na razie- pomachałam jej na pożegnanie.
  Wykonałam obrót wokół własnej osi. Ujrzałam postój taksówek, ruszyłam w ich stronę. Wsiadłam do pierwszej lepszej. Przywitał mnie łysy Pan z haczykowatym nosem.
-Na Główną 8. Krzyków. – powiedziałam. Taksówkarz kiwnął głową.
  Spojrzałam na zegarek w telefonie. To był błąd, zobaczyłam na ekranie długi ciąg nieodebranych połączeń od mamy i … dziwnie ale również od taty. Na wszelki wypadek wyjęłam kartę i wyrzuciłam przez okno.
-Jesteśmy na miejscu.
-Ile płacę?
-Dwadzieścia sześć złoty.
-Proszę. Dowidzenia.
 Stanęłam przed domem babci. Nie mogłam uwierzyć ile rzeczy się pozmieniało. Zobaczyłam, że za domem wystaje ogródek a w nim oczko wodne i hamak. Pisnęłam z radości, uwielbiałam po południu poleżeć na hamaku i poczytać książkę. Poczułam zapach słynnej ,,kaczki,, mojej babci. Była w domu. Rzuciłam torbę na ramię i podeszłam do drzwi, zapukałam pięć razy. Usłyszałam kroki, w progu stanęła starsza kobieta, miała na sobie czerwoną sukienkę i uśmiechała się przyjaźnie.
-B-b-babciu? – oniemiałam.


O to kolejny rozdział. Jak mówiłam będę się one pojawiały w soboty wieczorami. Mam nadzieje, że wam się spodobał. Macie tutaj mojego aska:klik


                                                                                                                Marta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz