Na imię
mam Weronika, a może powinnam siebie nazywać kaleką? Kuternoga, kulas, znałam
to na pamięć. Rówieśnicy z klasy dawno zapomnieli jak się nazywam. Codziennie
słyszałam którąś z tych obelg na mój temat. Dosyć dobrze pamiętam pierwszą
klasę gimnazjum. Wtedy kiedy zjawiłam się na rozpoczęciu roku. Stanęłam w
drzwiach, ledwo zipałam wspinając się po schodach. Jak na Komedę wszyscy
odwrócili głowy w moją stronę. Podpierałam się o ścianę, mama stała z boku
uważnie mi się przyglądając. Nagle kilka dziewczyn patrząc na mnie wybuchło
śmiechem. Z oka poleciała mi łza. Jakaś nauczycielka skarciła te dziewczyny
wzrokiem. Myślałam tylko o jednym: Abym nie znalazła się z nimi w klasie. Udało
się, nie znalazłam. Asia, Magda i Monika jak się później okazało były w klasie
równoległej, humanistycznej. Pierwszy dzień w szkole też nie należał do
przyjemnych. Nie mogę się już doczekać kiedy opuszczę to wstrętne gimnazjum.
Przez całe wakacje powtarzałam sobie, że to ostatni rok męczarni. Nigdy nie
zobaczę moich znajomych z klasy. O ile można ich w ogóle nazwać znajomymi. Nie
będę musiała siedzieć na lekcji jak na szpilkach. Od wszystkiego się uwolnię. I
właśnie tego nie mogłam się doczekać, odejścia.
Wpatrywałam się w
sufit, krążyłam bezwładnie palcem po szyi. Nagle poczułam, że mam dość i
odpadam. Zamknęłam oczy, wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z dołu. Poczułam
zapach spalenizny, to zapewne mama. Jest kochana, mogę się jej wyżalić
zastępuje mi przyjaciółkę, ale co do gotowania. No cóż to akurat jej nie idzie.
Z zamyślenia wyrwał mnie budzik, dynamicznie podniosłam się z łóżka. Wzięłam do
ręki zegarek i z całej siły rzuciłam nim o ścianę. Rozpadł się na kawałki,
usłyszałam kroki. Drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem, w progu stanęła mama.
Miała na sobie makijaż i eleganckie ubrania. Pewnie się gdzieś wybiera,
pomyślałam. Dla mnie i taty się tak nie stroi. Trzymała w ręku łyżkę, która na
końcach miała resztki makaronu. Nagle cała zdyszana wykrztusiła:
-Co ty robisz? Źle się czujesz? Proszę cię nie zaczynaj od
rana.
Patrzyła na mnie z dezaprobatą w oczach.
-Przepraszam. Miałam zły sen, nie chciałam. –odpowiedziałam.
-Nie przejmuj się. To tylko budzik. – mówiąc to podeszła do
mnie i położyła mi rękę na czole. – Noga boli? Wszystko w porządku?.
-Nie masz się naprawdę czym martwić mamuś. Nic mi nie jest, a
te wypieki to dlatego, ponieważ cieszę się, że spotkam się dzisiaj z moimi
przyjaciółmi. – Zrobiłam najsłodszą minę jaką potrafiłam.
-Niech Ci będzie. Ubieraj się, śniadanie już gotowe! Udało mi
się zrobić niezły makaron! – uśmiechała się do mnie, jakby widziała tysiąc
dolarów.
Ucałowała mnie po
czym wyszła zamykając za sobą delikatnie drzwi. Wstałam z łóżka i podeszłam
szybkim krokiem do szafy. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru, wszystko czarne.
Mama nie raz miała pretensje, jeżeli chodzi o mój ubiór. Dużo osób śmiało się,
że chodzę ubrana jak zakonnica. Było mi obojętne co o mnie mówią, miałam ich po
dziurki w nosie. Kątem oka ujrzałam niebieską sukienkę, prezent na piętnaste
urodziny. Nigdy jej nie założyłam i nie miałam zamiaru. Wzięłam do rąk
szczotkę, chaotycznie jeździłam nią po włosach. Rozglądałam się po pokoju,
nasunął mi się pomysł aby coś w nim zmienić. Ściany koloru różowego, dywan, firanki i szafa. Praktycznie wszystko
miało barwę różu. Poczułam gorzki smak w ustach, nagle zapragnęłam wydostać się
z tego pomieszczenia. Założyłam plecak i wybiegłam, oparłam się o barierkę
schodów. Łapczywie wdychałam powietrze, zakręciło mi się w głowie. Usiadłam. Przed
oczami stanęły mi białe plamki. Mrugnęłam kilka razy, podniosłam się z miejsca
i zeszłam na dół. Mama stała obok kuchenki i zaciekle tłumaczyła coś do
słuchawki. Wylewała potok słów, tata siedział zgarbiony przy stole, wpakowując
w siebie miskę makaronu.
-Cześć! – powiedziałam i usiadłam obok taty.
-Dzień dobry skarbie! Jak samopoczucie? – odpowiedział z troskliwym
uśmiechem na twarzy.
-Świetnie, nie mogę się doczekać kiedy przejdę przez bramę szkoły! – skłamałam – Co czytasz?-
szybko zmieniłam temat.
-To co zawsze słońce. – mówił wolno i wyraźnie, jakbym
potrzebowała pomocy.
-Weroniko! Ubieraj się, podwiozę Cię do szkoły. – znienacka
krzyknęła mama.
-Pa tato! – podeszłam do niego i pocałowałam w policzek.
-Trzymaj się !.
Ruszyłam w stronę
wyjścia, w biegu chwyciłam kurtkę. Wsiadałam do auta, oparłam się wygodnie o
siedzenie i zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam dźwięk silnika.
Podjechałyśmy pod
szkołę, leniwie otworzyłam drzwi. Spojrzałam na budynek ze strachem w oczach. Mama
chyba to zauważyła bo po chwili powiedziała:
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak- skinęłam
głową.
-Ja już muszę jechać, powodzenia! – uśmiechnęła się, i
odjechała.
Patrzyłam jeszcze
chwilę za znikającym samochodem, spojrzałam
na szkołę. Przeszły mnie ciarki,
wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.
Wspaniała opowieść , czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie :) Ja także czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń