piątek, 3 stycznia 2014

     Na imię mam Weronika, a może powinnam siebie nazywać kaleką? Kuternoga, kulas, znałam to na pamięć. Rówieśnicy z klasy dawno zapomnieli jak się nazywam. Codziennie słyszałam którąś z tych obelg na mój temat. Dosyć dobrze pamiętam pierwszą klasę gimnazjum. Wtedy kiedy zjawiłam się na rozpoczęciu roku. Stanęłam w drzwiach, ledwo zipałam wspinając się po schodach. Jak na Komedę wszyscy odwrócili głowy w moją stronę. Podpierałam się o ścianę, mama stała z boku uważnie mi się przyglądając. Nagle kilka dziewczyn patrząc na mnie wybuchło śmiechem. Z oka poleciała mi łza. Jakaś nauczycielka skarciła te dziewczyny wzrokiem. Myślałam tylko o jednym: Abym nie znalazła się z nimi w klasie. Udało się, nie znalazłam. Asia, Magda i Monika jak się później okazało były w klasie równoległej, humanistycznej. Pierwszy dzień w szkole też nie należał do przyjemnych. Nie mogę się już doczekać kiedy opuszczę to wstrętne gimnazjum. Przez całe wakacje powtarzałam sobie, że to ostatni rok męczarni. Nigdy nie zobaczę moich znajomych z klasy. O ile można ich w ogóle nazwać znajomymi. Nie będę musiała siedzieć na lekcji jak na szpilkach. Od wszystkiego się uwolnię. I właśnie tego nie mogłam się doczekać, odejścia.
     Wpatrywałam się w sufit, krążyłam bezwładnie palcem po szyi. Nagle poczułam, że mam dość i odpadam. Zamknęłam oczy, wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z dołu. Poczułam zapach spalenizny, to zapewne mama. Jest kochana, mogę się jej wyżalić zastępuje mi przyjaciółkę, ale co do gotowania. No cóż to akurat jej nie idzie. Z zamyślenia wyrwał mnie budzik, dynamicznie podniosłam się z łóżka. Wzięłam do ręki zegarek i z całej siły rzuciłam nim o ścianę. Rozpadł się na kawałki, usłyszałam kroki. Drzwi od pokoju  otworzyły się z hukiem, w progu stanęła mama. Miała na sobie makijaż i eleganckie ubrania. Pewnie się gdzieś wybiera, pomyślałam. Dla mnie i taty się tak nie stroi. Trzymała w ręku łyżkę, która na końcach miała resztki makaronu. Nagle cała zdyszana wykrztusiła:
-Co ty robisz? Źle się czujesz? Proszę cię nie zaczynaj od rana.
Patrzyła na mnie z dezaprobatą w oczach.
-Przepraszam. Miałam zły sen, nie chciałam. –odpowiedziałam.
-Nie przejmuj się. To tylko budzik. – mówiąc to podeszła do mnie i położyła mi rękę na czole. – Noga boli? Wszystko w porządku?.
-Nie masz się naprawdę czym martwić mamuś. Nic mi nie jest, a te wypieki to dlatego, ponieważ cieszę się, że spotkam się dzisiaj z moimi przyjaciółmi. – Zrobiłam najsłodszą minę jaką potrafiłam.
-Niech Ci będzie. Ubieraj się, śniadanie już gotowe! Udało mi się zrobić niezły makaron! – uśmiechała się do mnie, jakby widziała tysiąc dolarów.
  Ucałowała mnie po czym wyszła zamykając za sobą delikatnie drzwi. Wstałam z łóżka i podeszłam szybkim krokiem do szafy. Nie miałam zbyt wielkiego wyboru, wszystko czarne. Mama nie raz miała pretensje, jeżeli chodzi o mój ubiór. Dużo osób śmiało się, że chodzę ubrana jak zakonnica. Było mi obojętne co o mnie mówią, miałam ich po dziurki w nosie. Kątem oka ujrzałam niebieską sukienkę, prezent na piętnaste urodziny. Nigdy jej nie założyłam i nie miałam zamiaru. Wzięłam do rąk szczotkę, chaotycznie jeździłam nią po włosach. Rozglądałam się po pokoju, nasunął mi się pomysł aby coś w nim zmienić. Ściany koloru różowego,  dywan, firanki i szafa. Praktycznie wszystko miało barwę różu. Poczułam gorzki smak w ustach, nagle zapragnęłam wydostać się z tego pomieszczenia. Założyłam plecak i wybiegłam, oparłam się o barierkę schodów. Łapczywie wdychałam powietrze, zakręciło mi się w głowie. Usiadłam. Przed oczami stanęły mi białe plamki. Mrugnęłam kilka razy, podniosłam się z miejsca i zeszłam na dół. Mama stała obok kuchenki i zaciekle tłumaczyła coś do słuchawki. Wylewała potok słów, tata siedział zgarbiony przy stole, wpakowując w siebie miskę makaronu.
-Cześć! – powiedziałam i usiadłam obok taty.
-Dzień dobry skarbie! Jak samopoczucie? – odpowiedział z troskliwym uśmiechem na twarzy.
-Świetnie, nie mogę się doczekać kiedy przejdę przez bramę szkoły! – skłamałam – Co czytasz?- szybko zmieniłam temat.
-To co zawsze słońce. – mówił wolno i wyraźnie, jakbym potrzebowała pomocy.
-Weroniko! Ubieraj się, podwiozę Cię do szkoły. – znienacka krzyknęła mama.
-Pa tato! – podeszłam do niego i pocałowałam w policzek.
-Trzymaj się !.
   Ruszyłam w stronę wyjścia, w biegu chwyciłam kurtkę. Wsiadałam do auta, oparłam się wygodnie o siedzenie i zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam dźwięk silnika.
   Podjechałyśmy pod szkołę, leniwie otworzyłam drzwi. Spojrzałam na budynek ze strachem w oczach. Mama chyba to zauważyła bo po chwili powiedziała:
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak-  skinęłam głową.
-Ja już muszę jechać, powodzenia! – uśmiechnęła się, i odjechała.

   Patrzyłam jeszcze chwilę za znikającym samochodem, spojrzałam
na szkołę. Przeszły mnie ciarki, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.

2 komentarze: